Łukasz Pawlik – piano (1, 2, 5, 6), cello (6), keyboards, synthesizers, sample programming
Randy Brecker – trumpet, fluegelhorn (4, 7)
Dawid Główczewski – alto & soprano saxophone (1, 2, 7, 8)
Szymon Kamykowski – tenor saxophone (3, 4)
Tom Kennedy – electric bass (1, 2, 6, 8)
Michał Kapczuk – electric bass (4, 7)
Cezary Konrad – drums (4, 8)
Gary Novak – drums (3, 5, 6, 7)
Phil South – percussion (1)
Mike Stern – electric guitar (1, 3, 7)
Dave Weckl – drums (1, 2)
Long-distance Connection (2021)
Tekst: Maciej Nowotny
Ta płyta dostała jakby drugie życie. Oryginalnie wydana w Polsce 2019 została doceniona, ale nic ponadto. Stało się tak, mimo że Łukasz Pawlik do nagrania zaprosił oprócz wyśmienitych polskich muzyków, także gwiazdy sceny światowej w osobach szczególnie Randy Breckera grającego na trąbce, Mike Sterna na gitarze elektrycznej czy Dave'a Weckla na perskusji. Oczywiście jest to stary trick muzyków z mniej znanych krajów, aby zaprosić gwiazdę - w tym przypadku to są rzeczywiście muzycy wybitni - i próbować na tym zbić jakiś promocyjny kapitał. Nie zawsze, a właściwie częściej niż rzadziej, to się kończy raczej smutno. Owszem nazwiska przyciągają uwagę, ale jak się słucha muzyki, to się okazuje, że nic nadzwyczajnego się nie wydarza. W przypadku tej płyty jest jednak na szczęście inaczej.
I co ciekawe nie jest to specjalnie zasługą wyżej wymienionych gwiazd. Owszem grają one na poziomie światowym, jakiego byśmy od nich oczekiwali, ale trzęsienia ziemi nie ma. Nie jest to też projekt, w który by wkładali jakoś nadzwyczajnie wiele uwagi czy serca. Mimo to ich obecność jest bardzo udana i ważna, a jest to zasługą głównie samego Łukasza Pawlika. Skomponował on bowiem cały materiał na płytę i tak to zaprojektował, że wspaniali muzycy zaproszeni do nagrania albumu - tak zagraniczni jak i polscy - mogli pokazać pełnię swoich możliwości. Powstała muzyka przemyślana, zagrana na wirtuozerskim poziome i bardzo spójna; komunikatywna, ale jednocześnie na tyle złożona, że kolejne odsłuchy odsłaniają kolejne coraz głębsze poziomu przekazu.
Dobrze się zatem stalo, że ten materiał dostał drugie życie. Bo wydało go w tym 2021 roku wydawnictwo Summit Records i płyta mogła dotrzeć do międzynarodowego słuchacza, w tym amerykańskiego. Jeden z nich - Jim Worsley z allabotjazz.com - dał w rezultacie płycie 5 gwiazdek i napisał entuzjastyczną recenzję, w której padają takie między innymi określenia jak: "arcydzieło" czy "epickie osiagnięcie". To utwierdza nas w przekonaniu, że polscy recenzenci nie pomylili się co do oceny tej płyty (chociaż raczej nie używali tak wzniosłych fraz), a muzyka tworzona przez polskich artystów jest często na światowym poziomie i zasługuje by dotrzeć do większej liczby słuchaczy.
Zatem brawa dla Łukasza Pawlika i wspierających go w tym zbożnym dziele kolegów-muzyków, recenzentów, tak zagranicznych jak i polskich, bo dzisiaj nagrać wyśmienitą płytę to niestety często dopiero połowa sukcesu. Trzeba jeszcze dotrzeć do słuchaczy, a to w tej epoce nadmiaru wrażeń coraz trudniejsze. A jednak czasem się udaje. To zresztą jeszcze jeden wymiar tego "drugiego życia" tej muzyki. Pamiętamy przecież jak kilka lat temu, w roku 2014, edycja amerykańska krążka "Night In Calisia" ojca Łukasza, znanego polskiego jazzowego pianisty Włodimierza Pawlika, kompletnie z zaskoczenia dostała Nagrodę Grammy wprawiając w osłupienie polskich krytyków i słuchaczy. Na wypadek takiego rozwoju wydarzeń pozwalam sobie napisać ten tekst właśnie, a i Wy drodzy czytelnicy, szczególnie którzy kochacie fusion i jazz rock, też nie musicie wcale czekać na kolejne Grammy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz