Uroboros (2021)
Tekst: Jędrzej Janicki
Swego
czasu poczytny magazyn Disc & Music Echo wydanie z 20 marca 1971
roku przyozdobił nagłówkiem krzyczącym: Good Heavens, Now Ian Anderson Wants
Us to Think! Dziennikarzom tego magazynu chodziło oczywiście o wydany
dosłownie kilkanaście godzin wcześniej genialny album Aqualung grupy
Jethro Tull. Slogan ten ponad pięćdziesiąt lat później kołatał mi się po
głowie, gdy z coraz większym zaciekawieniem przysłuchiwałem się płycie Uroboros
Pawła Szamburskiego. Mój Boże, tym razem Szamburski chce żebyśmy naprawdę
coś poczuli…
Napisać,
że Uroboros to solowa płyta Szamburskiego to tak naprawdę nic nie
napisać. Wszak to raczej samotny, zgoła egzystencjalny skok na głęboką wodę i
to zarówno z perspektywy muzycznej, jak i filozoficznej. Nasz eksportowy
klarnecista za duchowego przywódcę płyty obrał tajemniczego Uroborosa.
Symbolika tego zjadającego samego siebie węża wielokrotnie w dziejach kultury
była reinterpretowana, jednak dla Szamburskiego ten jakże niepokojący gad staje
się adekwatną ilustracją cyklu życiowego. Narodziny, Życie, Śmierć
– pozornie banalne tytuły poszczególnych kompozycji układają się jednak w
nieznośnie brutalny i bezwzględny schemat życia. Ot, tylko tyle i aż tyle…
Całą
płytę otwiera wbijające się w mózg tykanie zegara. Być może znany to motyw
wszystkim miłośnikom starego rocka, lecz jak stwierdziłby tytułem swojej płyty
pewien wesolutki zespół punkowy z Gdańska To nie jest k**** Pink Floyd.
Skończmy jednak z durnowatym kabotyństwem przeze mnie uprawianym, wszak
wsłuchując się przepotężne brzmienie klarnetu basowego z utworu Narodziny na
pewno przesadnie do śmiechu nam być nie powinno. Szamburski operuje
pojedynczymi plamami dźwiękowymi, tak odległymi od tradycyjnie pojmowanej
melodii, lecz współtworzącymi jednak pełen napięcia i wyczekiwania pejzaż. Ten
ilustracyjny klimat ulatnia się dopiero w finałowych partiach kompozycji.
Eksperymentalny pozorny chaos przełamuje stonowana, lecz niepokojąca fraza klarnetu,
przynosząca choć chwilę ukojenia. Najciekawsze jednak nadal przed nami… Codę
utworu stanowi prawdziwy popis wokalny Józefy Albiniak wykonującej tradycyjny
utwór Wokół dziecka. I to jest, proszę państwa, prawdziwa petarda.
Przyznać muszę, że już dawno nie słyszałem w czyimkolwiek głosie tak wiele
żaru, pasji i emocji, lecz również, mam wrażenie, z trudem skrywanego
niepokoju. Na tle przeciągłych dźwięków generowanych przez Szamburskiego całość
wybrzmiewa wręcz piorunująco. To właśnie powracający raz na jakiś czas na tej
płycie głęboko osadzony w polskiej tradycji wokal stanowi o nieprawdopodobnej
sile rażenia Uroborosa. W jednym tworze splata się nowoczesność i
tradycja, przeszłość i teraźniejszość, słowem, muzyka dalece wykraczająca poza
jakiekolwiek ramy czasowe. Ciut, ciut słabiej (co absolutnie nie znaczy, że
źle!) wypada moim zdaniem utwór Życie, który jest jedną długaśną improwizacją Szamburskiego. I choć zdecydowanie słucha się jej bez krztyny
nawet znużenia, to jednak na gruncie tak potężnych towarzyszek jak Narodziny
i Śmierć, to właśnie Życie okazuje się najmniej atrakcyjne… A
sama Śmierć nie taka straszna jakby się mogło komuś wydawać. Choć przepełniona
jest ona melancholią i, co w pełni zrozumiałe, tęsknotą, to sięgnęła już tak
dalece poza naszą ziemską rozpacz, że roztaczać zaczyna wokół nas pewne
niezrozumiałe piękno. I jeszcze te surowe głosy w końcowej części kompozycji,
które po raz kolejny wprawiają w osłupienie, tym razem, że oto już nastąpił
koniec…
Panie
Szamburski! Udało się Panu doskonale. Coś poczuliśmy. Nie do końca wiemy
co, lecz jesteśmy pewni, że oto chwytamy czegoś dalece wykraczającego poza
świat sztuki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz