Slawomir Kurkiewicz - Double Bass
Michal Miskiewicz - Drums
En Attendant (2021)
Tekst: Maciej Nowotny
Bardzo przepraszam, ale nie widzę sensu pisania typowej recenzji albumu tego trio. Wszyscy znają tworzących je muzyków: Marcina Wasilewskiego grajacego na fortepianie, Sławomira Kurkiewicza na kontrabasie i Michała Miśkiewicza na perkusji. W końcu grają oni razem już chyba 30 lat! Wszyscy się nauczyli nie tylko jak się nazywają, na jakich instrumentach grają, ba! nawet jak brzmią, ale też, że są genialni (tak twierdził przecież sam Tomasz Stańko, a to jest najlepsze z możliwych namaszczenie). Osiągnęli status w Polsce typowy dla naszego braku umiaru: totalnego, że aż śmiesznego uwielbienia, gdy krytycy, publiczność, słowem wszyscy czołgają się przed artystami i łkają z podziwu. Cokolwiek by nie grali byłoby cudownie (podobny nimb otacza w Polsce jeszcze chyba tylko Możdżera i Bałdycha, bo Wojtek Mazolewski jakby wypadł z łask).
Tymczasem obiektywnie patrząc (obiektywnie czyli z punktu widzenia rozkapryszonego recenzenta, który popełnia tę pseudo-recenzję) ostatnie albumy tego trio, chociaż ciągle brzmiały świetnie (i to także na żywo, co nie jest zbyt częste w tych czasach), choć ciągle sprzedające się rewelacyjnie i słuchane przez tysiące jak nie miliony na całym dosłownie świecie, choć będące jedynymi praktycznie płytami z muzyką polskich jazzowych artystów słuchanymi, ba, kochanymi w każdym zakatku globu, nie przynosiły jednak właściwie żadnego zaskoczenia. O zgrozo! Jakże ja mogłem wypowiedzieć taką herezję. Toż teraz jeszcze bardziej niż do tej pory będę enfant terrible małego piekiełka polskich recenzentów, a ja tylko piszę z serca i mówię to, co inni też mówią, ale szeptem, na offie, gdy mikrofony są wyłączone, gdy ćwiartka pękła, dym szumi w głowie...
Żartuję oczywiście, cały czas świetnie się tego słuchało, każda nutka tak pięknie, tak ślicznie, tak ładnie wybrzmiewała, ale czegoś brakowało. Czego? - zapytacie. Jest wspaniała wytwórnia, są zachwyceni krytycy, jest publiczność na całym świecie, tłumy na koncertach to czego jeszcze może brakować? Wolności! A czymże jest człowiek bez wolności? Każdy człowiek, nie tylko artysta. W ogóle człowieka, artysty, sztuki bez wolności nie ma. I na to czekałem. "En attendant" - tytuł płyty zbiegiem okoliczności (?) dokładnie znaczy to właśnie czyli "w oczekiwaniu" - zelektryzował mnie. Czy naprawdę czymś mnie zaskoczy? Czy znowu uśpi, ulula, ukołysa, ale niemal aż do snu, do zapomnienia, do znudzenia?
Na szczęście okazało się, że warto było czekać. Kluczowym elementem na płycie są trzy improwizacje zatytułowane "Motion Parts p. 1, 2, 3", które pokazują, że to trio ma jeszcze coś przed sobą poza odcinaniem kuponów od zasłużenie zgromadzonej przez 30 lat sławy. Nie tylko są to improwizacje, nie tylko z ducha free jazzowe, ale odświeżają one całkowicie język tego trio. Nie ma tu tych już nieco ogranych pasaży na fortepianie, tych nazbyt dobrze znanych schematów współbrzmień między instrumentami, pojawia się zaskoczenie, swoboda, świeżość, ciekawość co nastąpi za chwilę. Przy czym muzykom udało się jednocześnie dobrze wyważyć obecnośc tych elementów z dobrze znanymi z poprzednich krążków ładnymi melodiami, standardami czy rockowymi coverami.
A zatem jest coś nowego w grze tego trio: brawo! Ale... to dopiero początek. Pozostaję w oczekiwaniu na dalszą część tej ewolucji. I może o to chodziło? Taką mam przynajmniej nadzieję, bo aby zachować wolność - także tę artystyczną - trzeba o nią walczyć każdą kolejną płytą, każdym koncertem, każdego dnia. Nieprawdaż?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz