sobota, 9 października 2021

Wywiad z Danielem Nosewiczem - część I

Daniel Nosewicz nagrał niedawno swój debiutancki album "Shining". Sylwetkę tego utalentowanego muzyka przybliża nam w wywiadzie Alek Jastrzębski:

1. Twoja edukacja muzyczna zaczęła się od gitary klasycznej i fortepianu. Ostatecznie zostałeś jednak przy gitarze. Dlaczego?

Rodzice zaprowadzili mnie i brata na egzaminy wstępne do Szkoły Muzycznej I st. w Lidzbarku Warmińskim. Wybór instrumentu głównego był bardzo duży - od perkusji po flet, ale ostatecznie padło na fortepian. Wynikało to chyba z jakiejś mody na ten instrument. Dodatkowo mieliśmy w domu pianino, na którym już jako kilkuletnie dzieci graliśmy, a raczej wygłupialiśmy się. Ukończyłem I stopień na fortepianie, ale pod koniec edukacji zastanawiałem się, co dalej. We wrześniu zreflektowałem się, że dalej chcę uczyć się w szkole muzycznej, ale było już po egzaminach wstępnych i żadnych miejsc na gitarę. Dyrektor poszedł mi na rękę i bez egzaminów przyjął mnie na... klarnet w cyklu młodzieżowym. Pograłem na „kiju” półtora roku i w trakcie nauki zwolniło się miejsce na gitarze. Wskoczyłem więc do klasy gitary i tak już zostało. Granie na klarnecie, jak się później okazało, bardzo przydaje się w aranżowaniu i komponowaniu muzyki. W końcu to „dęciak”. Dobrze się stało, że choć trochę na tym instrumencie pograłem.

2. Chciałeś grać klasykę czy już wtedy w głowie dźwięczał Ci jazz? A może jeszcze inna muzyka?

W ogóle muzyka dźwięczy mi w głowie. Ta dobra. Muzyka klasyczna w pewnym stopniu jest ograniczona przez zapis. Można ją wykonywać i interpretować na wiele sposobów – są wybitni wykonawcy, którzy to czują i świetnie robią, ja jestem ulepiony z nieco innej gliny, stoję bliżej swobody i wolności w muzyce. Jako dziecko z wielką chęcią dodawałem różne składniki do akordów w utworach wielkich mistrzów - septymy, nony - albo grałem ze słuchu zasłyszane w radiu piosenki. To mi sprawiało najwięcej radości i już na początku edukacji wiedziałem, że nie będę specem od klasyki. Z pewnością jednak, gruntowne wykształcenie i osłuchanie się z muzyką klasyczną jest nie do przecenienia i z perspektywy czasu cieszę się, że przez te wszystkie szczeble edukacji przeszedłem. Pamiętam sytuacje w II st. szkoły muzycznej, gdzie zawsze na początku roku migałem się od grania suit Bacha i proponowałem mojemu nauczycielowi repertuar współczesny, w którym lepiej się czułem.

3. Kiedy poczułeś potrzebę komponowania/aranżowania? Coś Cię do tego zainspirowało?

Przyszło to w momencie, gdy zacząłem czerpać radość z grania i muzyki w ogóle, czyli pod koniec I st. szkoły muzycznej. Pierwsze kompozycje zapisane w nutach pojawiły się w II. stopniu. W drugiej klasie liceum organizowaliśmy spektakl w 150 rocznicę śmierci Adama Mickiewicza, podczas którego wykonaliśmy moje utwory na kwartet i orkiestrę smyczkową. W tym samym roku z grupą muzyków ze szkoły muzycznej w Olsztynie stworzyliśmy spektakl „Metro”, który był niejako repliką hitu teatru Buffo i tu aranżowałem na orkiestrę z sekcją rytmiczną. To była moja pierwsza, duża „robota” aranżacyjna. Miałem z tego wiele radości i chyba wtedy, jako siedemnastolatek, po raz pierwszy poczułem, że chcę także pisać aranżacje. W „Metrze” grałem w sekcji na gitarze, ale już wtedy wiedziałem, że przy kolejnych projektach powinienem stanąć za pulpitem dyrygenckim.

4. Czy chciałeś łączyć świat muzyki symfonicznej z jazzem zanim Leszek Kułakowski zapoznał Cię ze zjawiskiem trzeciego nurtu?

Myślę, że tak, choć było to nieświadome. To profesor uświadomił mnie w wielu kwestiach, głównie ideowych. Pokazał na przykładzie swoich partytur i innych, że tak można. Otworzył przede mną bramy, których przekroczenie okazało się bardzo fascynujące. Muzyka symfoniczna i jazzowa były obecne w moim życiu od zawsze, za sprawą rodziców, którzy słuchali dobrej muzyki. Można powiedzieć, że dzięki nim mam wyrobiony gust muzyczny. Chciałbym tu też wspomnieć o moim drugim nauczycielu - Macieju Grzywaczu, u którego kończyłem równolegle gitarę jazzową, a który jest także świetnym kompozytorem. Namówił mnie, by na dyplomie magisterskim z gitary zagrać tylko swoje kompozycje. To było bardzo cenne doświadczenie. Z wielu utworów do dziś jestem zadowolony.

5. Co zafascynowało Cię w trzecim nurcie? Opowiedz też o swoich mistrzach.

Świat trzeciego nurtu jest bardzo rozległy i dużo wymaga od kompozytora. Trzeba przede wszystkim panować nad formą, która w jakimś stopniu musi być zamknięta ze względu na zapisane partie orkiestrowe. I tu muzycy jazzowi muszą także dostosować się do nut i przebiegu całej kompozycji. Jest to ciekawe, bo uruchamia w nich inne pokłady energii, zmusza do większej samokontroli i w ogóle kontroli formy. Trzeci nurt wymaga także od kompozytora odpowiedniego warsztatu symfonicznego. Przystępując do kompozycji i orkiestracji tych utworów, czułem, że jest to właściwy moment, że jestem w dobrym punkcie, by zacząć pokazywać szerzej swoją muzykę. Samo opanowanie orkiestry symfonicznej zajmuje wiele lat. Mistrzów wskazał mi, wspomniany już Leszek Kułakowski - Marię Schneider, Boba Brookmeyera czy wreszcie Gunthera Schullera. Przy pierwszym zderzeniu z ich muzyką poczułem, że jest jeszcze wiele do odkrycia. To zawsze inspiruje.

6. Zdaje się, że od jakiegoś czasu aranżujesz głównie dla telewizji i najczęściej są to aranże pod wokal. Skąd więc potrzeba nagrania płyty instrumentalnej?

Aranżacje do programów telewizyjnych czy koncertów z orkiestrą są na pewno sporym wyzwaniem, bo mamy tu zderzenie kilku podmiotów: reżysera, który trzyma pieczę nad całością, wokalistę/kę, który/a musi dobrze czuć się w aranżacji i gdzieś z tyłu jestem jeszcze ja, który stara się przemycić swoje pomysły aranżacyjne, ciekawe harmonie, instrumentacje. I w takiej sytuacji, to linia wokalna oraz tekst są najważniejsze. Percepcja rozkłada się wtedy zupełnie inaczej, warstwa instrumentalna schodzi nieco na dalszy plan i nie może zagłuszać, ani przytłaczać wokalu, a go wspierać. O swojej muzyce często myślałem jako instrumentalnej. Akurat przy okazji tej płyty nie usłyszałem w głowie wokalu, ale nie wykluczam w przyszłości wykorzystania także śpiewu.

7. W notce biograficznej w zapowiedzi pewnego festiwalu z 2014 roku jest informacja, że udzielasz się jako sideman i muzyk sesyjny. W aktualnej notce na Twojej oficjalnej stronie tej informacji już nie ma i raczej sugeruje ona, że obecnie jesteś bardziej kompozytorem, aranżerem i dyrygentem niż gitarzystą. Jednak na debiutanckiej płycie zdecydowałeś się wystąpić również jako gitarzysta. Dlaczego?

To znak czasu (śmiech). Na przykład w 2013 roku wraz z kolegami (Tomasz Chyła, Konrad Żołnierek, Sławek Koryzno, Andrzej Józefów) zagraliśmy koncert „Tribute to Rage Against The Machine”, byliśmy jeszcze na studiach czy w końcówce toku nauczania. Był to zupełnie inny etap dla każdego z nas. Minęło siedem, osiem lat, teraz podążamy już własną ścieżką kariery i każdy z nas ma na siebie inny pomysł. Gitarę traktuję jako mój instrument główny, na którym ćwiczę cały czas. W przypadku tej płyty poczułem silną potrzebę uczestniczenia także jako instrumentalista. Uznałem to za coś naturalnego i niczym niewymuszonego. Czy jestem bardziej kompozytorem, aranżerem, dyrygentem niż gitarzystą? Po prostu jestem muzykiem. Pisanie aranżacji, prowadzenie orkiestry czy granie na gitarze, dostarcza trochę innych emocji. Wiem na pewno, że nie mógłbym być tylko gitarzystą.

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...