Na warszawskiej mapie lokali przybył kolejny gotowy gościć dobrą muzykę, w tym jazz. Teatr Komediowy położony jest opodal placu Zbawiciela, który warszawscy hipsterzy uwielbiają tak ze względu na znajdującą się nań tęczę - to podpalaną przez zwolenników ciemnogrodu, to odbudowywaną przez cierpliwy magistrat - jak i krąg klimatycznych knajpek, kawiarni i klubów przytulonych do zjawiskowo pięknego kościoła projektu Józefa Piusa Dziekońskiego. Na parterze znajduje się całkiem zwyczajny acz elegancki bar, gdzie można wypić kawę, wódeczkę i przekąsić coś smacznego, flirtując z jedną z zalotnych warszawianek, a na dole - w wyremontowanych w skromnym industrialnym stylu piwnicach - znajduje się niewielka scena i miejsce na kilkadziesiąt osób. Na co dzień można tu obejrzeć tzw. stand-upy, czyli występy komików, ale tym razem zagościł tam jazz i myślę, że właściciele nie żałują. Sala bowiem była wypełniona po brzegi, a i ranga artystyczna wydarzenia znaczna.
Joanna Kucharczyk bowiem jest jedną z tych młodych wokalistek i wokalistów, którzy szeroką ławą wchodzą ostatnio w nasz jazz i całkiem odmieniają jego oblicze. Przy czym ta odnowa przebiega w różnych kierunkach: podczas gdy taka na przykład ELMA czy Grzegorz Karnas idą w kierunku, jak to lubi nazywać mój redakcyjny kolega Tomek Łuczak, struktur bardziej otwartych, o tyle Joanna, a także Monika Borzym (obie zaczynały edukację w tej samej szkole muzycznej na Bednarskiej) czy Wojciech Myrczek skłaniają się bardziej ku jazzowi tradycyjnemu, swingowi czy nawet neo-soulowi. Dla każdego coś miłego, chciałoby się podsumować, najważniejsze jednak, że wszystkie te poszukiwania, bez względu na kierunek, cechuje bardzo wysoki poziom czysto muzycznych umiejętności, a także profesjonalizm jeśli chodzi o traktowanie estradowego rzemiosła.
Jednym z jego elementów jest na przykład dbałość o to, by towarzyszący wokalistkom czy wokalistom muzycy instrumentalni byli z najwyższej półki i wnosili w dany projekt równie ważny artystyczny wkład. Bardzo to podnosi atrakcyjność takich przedsięwzięć, czego dobrym przykładem jest kwartet Kucharczyk, w skład którego wchodzą jedni z najbardziej utalentowanych młodych muzyków na naszej scenie: kontrabasista Max Mucha (współpraca z Damasiewiczem, Płużkiem czy Wanią), perkusista Karol Domański i czeski (lecz wykształcony w Polsce) pianista Vit Kristan (świetny własny album "Imprints" i współpraca z tak znaczącymi postaciami sceny za naszą południową granicą, jak Jaromir Honzak czy David Doruzka). Ten kapitalny band bardzo czujnie wspierał Joannę, nigdy nie przekraczając granicy, za którą wokalistka mogłaby się czuć usunięta w cień, a jednocześnie kiedy trzeba przejmując pałeczkę, by swoją grą wnieść w muzykę całkowicie niezależny głos i za pomocą samej tylko gry instrumentów rozbujać publiczność do ekstazy.
Nota bene Joanna potrafi też zaśpiewać sama, akompaniując sobie na fortepianie i tak właśnie rozpoczęła wczorajszy (25 stycznia 2015) koncert, śpiewając dobrze wszystkim znany standard "My One And Only Love". W opublikowanej na początku roku na naszym blogu recenzji jej debiutanckiej płyty "More" (link), z której piosenki stanowiły zasadniczą część koncertu, Adam Baruch słusznie skrytykował jej angielski akcent i wymowę. Nie wiem, czy był to pozytywny efekt tej krytyki i czy artystka poświęciła na ten element więcej czasu, ale stwierdziłem w nim olbrzymią poprawę. Jeśli zatem chciałbym się do czegoś przyczepić (a wiecie, że to dla mnie połowa przyjemności!), to do faktu, że śpiewając po angielsku dość wyraźnie słychać wpływ Gretchen Parlato czy Madelaine Peyroux. Także teksty chociaż mogące chwycić za serce i bezpretensjonalne w swojej prostocie, bardziej wymagającego (lub cynicznego słuchacza jak Wasz Uniżenie) mogły nieco bawić swym naiwnym dydaktyzmem. Zwłaszcza jeśli je zestawić z taką perełką jak znów zaśpiewany solo z własnym akompaniamentem i po polsku Jeriemiego Przybory "Mój List" (który pamiętamy w genialnym wykonaniu Magdy Umer). Tylko się zastanawiam, czy można z tego czynić zarzut artystce, bo gdzie są dzisiaj autorzy mogący wokalistom dostarczyć takiej jakości tekst?
Zwłaszcza, że wszystkie te zarzuty blakły całkowicie wobec dużo ważniejszych autentyczności, szczerości i niezwykłej emocjonalności, które całkowicie porwały publiczność. Joanna jest już dojrzałą artystką, która bazuje nie tylko na perfekcyjnym operowaniu muzyczną materią, lecz i na niezwykle charyzmatycznym scenicznym presence. Przypomna mi w tym trochę niezapomnianą Kalinę Jędrusik, która naturalny i żywiołowy erotyzm potrafiła łączyć z dzięcięcym wdziękiem i niewinnością. I właśnie gdy Joanna śpiewała po polsku, najsilniej poruszała moje emocje. Do tego stopnia, że przed oczami stanęła mi Barbara Streisand w "Narodzinach gwiazdy". I wiecie co? Kto wie, kto wie...
Autor: Maciej Nowotny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz