Michał Wierba Doppelganger Project
Michał Wierba - piano, Fender Rhodes
Kuba Dworak - double bass
Łukasz Kurzydło - percussion
Arek Skolik - drums
Patrycja Zarychta - vocal (1,4,9)
Orange Sky
Text by Maciej Nowotny
Michał Wierba - piano, Fender Rhodes
Kuba Dworak - double bass
Łukasz Kurzydło - percussion
Arek Skolik - drums
Patrycja Zarychta - vocal (1,4,9)
Orange Sky
Text by Maciej Nowotny
Pod koniec sierpnia miałem przyjemność być zaproszonym na imprezkę zorganizowaną ot tak bez okazji przez miesięcznik JazzPress. Pod wprawną ręką najpierw Ryśka Skrzypca, a następnie Rocha Sicińskiego, to pismo uzupełniło na naszym rynku lukę, której od dawna nie jest jakoś w stanie wypełnić szacowne Jazz Forum. Mianowicie ogarniania wszystkiego co nowe w naszym i światowym jazzie, bez nadmiernej uwagi poświęcanej rocznicom, zgonom i tym, z kim grał Naczelny 150 lat temu na koncercie w Pcimiu Górnym (a może Dolnym, kogóż to obchodzi).
Ale nie o tym miałem pisać. Na rzeczonej imprezie mogłem zostać tylko chwilę, czego bardzo żałuję, bo występowali - wyobraźcie tylko sobie! - Karolak z Jonkiszem, Monika Borzym, a na deser super grupa Damasiewicz, Obara, Jonkisz, Mucha i Tokaj. Ach, co to było za granie! Nie wiem, czy docenili je lokatorzy położonych wokół posesji na Wiśniowej 46 w Warszawie domów, gdzie znajduje się Cafe Poranna, która użyczyła gościny temu wydarzeniu. Cóż, ja w każdym razie z żalem stamtąd uciekałem, ale zatrzymał mnie, łapiąc "za połę surduta", nie kto inny jak sam Marek Napiórkowski. "A gdzie to spieszy słynny rzeźnik polskiego mainstreamu"? - zagadnął mnie niewinnie.
"Jak?" - zapytałem i rozmowa potoczyła się dalej, ale że była prywatna pozwólcie, że jej treść zachowam dla siebie. Niemniej moje zdziwienie było szczere. Jakże to! Toż to naprawdę mnie tak widzą i już mi taką gębę przyprawili? Koledzy, przyjaciele i ukochani wrogowie na litość boską nie jestem tym, za kogo mnie macie. Nie rzeźnikiem mainstreamu jestem w ogóle, lecz katem dla mainstreamu złego. Bo przecież i Wy, i ja wiemy, jak zwodnicza jest łatwość nagrania znośnej płyty mainstreamowej. Tu już wszystko niemal zostało wymyślone i żeby powiedzieć coś świeżego, trzeba dokonać czegoś naprawdę wyjątkowego!
A tymczasem sypią się jedna za drugą płyty, zwłaszcza młodych jazzmanów, którym się wydaje, że na jazzowy Olimp można się dostać naśladując X,Y czy Z. I dziwią się niepomiernie, że krytyk kręci nosem, a przecież oni zagrali nie gorzej niż Bobo Stenson, Jan Garbarek czy nawet sam Coltrane. Zresztą i niektórzy starzy małpują niemiłosiernie. Nawet ja małpuję! Poważnie. Może się Wam wydawać, że mój styl felietonowy, tak lekki jest też niepowtarzalny. Lecz w istocie ukształtowała go lektura pism Pietro Aretino, z którymi się zapoznałem, gdy miałem okazję studiować język włoski okresu Cinquecenta.
Jednak na swoją obronę mogę rzec, że małpuję rzecz jednak nie tak znowu powszechnie znaną, że dokładam do niej co nieco z mojego wewnętrznego chaosu, a przede wszystkim robię to z enztuzjazem! A już Ralph Waldo Emerson słusznie powiedział, że nic wielkiego nigdy nie zostało uczynione bez entuzjazmu właśnie. Tymczasem nazbyt często ten nasz mainstream to dzieła ludzi zmęczonych, steranych jazzową mordęgą, którzy pragną zamknąć oczy przed nadchodzącymi zmianami. Na szczęście są wyjątki, a do takich zaliczam najnowszy album Michała Wierby zatytułowany "Orange Sky". Jego poprzednie płyty, powstałe we współpracy z Piotrem Schmidtem, owszem były świetnie zagrane, ale jakieś takie szkolne. Myślałem, że Wierba to już będzie taki jeden z tych kolejnych młodych, przymulających pseudo Evansów.
Aż tu kompletnie zaskoczył i to jaką muzyką! Wszystko w niej tańczy, śpiewa, i to dosłownie, bo na płycie oprócz Michała i jego kolegów Kuby Dworaka, Łukasza Kurzydło i legendarnego już Arka Skolika, udanie zadebiutowała (?) wokalistka Patrycja Zarychta. Ten jazz jest lekki jak piórko, czerpie ze wszystkich możliwych źródeł, z których szczególnie bliskim mojemu sercu są Jamalowskie igry z rytmami karaibskimi. Ale tak to wszystko jakoś Wierba pomieszał, wymieszał, zmieszał i wstrząsnął, że jest to jego własne, że porywa i co najważniejsze, nie jest to kolejna ambitna fryta, od której czacha dymi i chociaż człowiek wie, że być może te cierpienia uszlachetniają, to ma ochotę od nich uciec jak najdalej (no, z pewnymi wyjątkami oczywiście).
Czyli widzisz Marku, z tym rzeźnikiem jest zupełnie nie tak! Potrzebuję tylko odpowiednich nutek, aby się zachwycić, a i Jazz Forum potrafi nieraz mile zaskoczyć, bo to ono płytę wsparło i wydało w swojej zacnej serii przeznaczonej dla prenumeratorów tego czasopisma. Czyli jednak sursum corda nawet w Pcimiu Dolnym, a może Górnym?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz