Translate

piątek, 3 października 2025

Schmidt / Święs / Frankiewicz - "Ether"

Schmidt / Święs / Frankiewicz

Piotr Schmidt – trąbka
Andrzej Święs – kontrabas
Sebastian Frankiewicz – perkusja

Wydawnictwo: SJRecords (2025)

Tekst: Mateusz Chorążewicz

Polish Jazz Editors' Choice

Kiedy na okładce widzę nazwisko Piotra Schmidta, od razu spodziewam się płyty dopieszczonej, eleganckiej i mieszczącej się w bezpiecznych ramach contemporary mainstream jazzu. Schmidt ma przecież swoją renomę i ugruntowaną pozycję, więc naturalnym odruchem jest oczekiwanie kolejnego „ładnego” albumu – takiego, który ani nie zachwyci, ani nie wkurzy. Tym razem jednak artysta wywraca stolik i proponuje coś zupełnie innego. Zamiast kolejnej wypolerowanej perełki dostajemy materiał, który bardziej przypomina dokumentację muzycznego eksperymentu niż grzecznie nagrany zestaw kompozycji.

Ether to otwarta improwizacja, surowa i wciągająca, w której nie ma miejsca na podział ról. Schmidt, Święs i Frankiewicz tworzą tu organizm, a nie hierarchię. Słychać to od pierwszej minuty. Każdy reaguje na każdego, nikt nie ciągnie kołdry tylko na siebie. To ten rodzaj interakcji, który powstaje wtedy, gdy muzycy grają wspólnie tak długo, że pewnie sami nie pamiętają, ile wspólnych płyt i koncertów mają za sobą (mowa tu szczególnie o sekcji rytmicznej).

Paradoksalnie, choć płyta jest improwizowana, momentami brzmi jakby była naszkicowana wcześniej – pojawiają się harmoniczne i melodyczne struktury, które nadają nagraniom spójności. To jednak nie umniejsza improwizacyjnego charakteru, a raczej podkreśla, jak naturalnie trio potrafi konstruować muzykę na gorąco. Słuchając, miałem chwilami poczucie, że nie obcuję z gotowym albumem we własnym fotelu, lecz siedzę w studiu obok muzyków, obserwując sesję w czasie rzeczywistym. To doświadczenie immersji jest zaskakująco intensywne. Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem coś podobnego słuchając muzyki w domu. Chyba tylko przy starych płytach sprzed sześćdziesięciu–siedemdziesięciu lat (chciałem z rozpędu napisać „pięćdziesięciu”, ale nagrania z tamtego okresu zupełnie dla mnie niespodziewanie się zestarzały, tak jak ja).

Nie mam tu na myśli koncertowej energii, lecz coś znacznie bardziej specyficznego: atmosferę studia i napięcie, jakie rodzi się w trakcie nagrania. Muzykom na Ether udało się uchwycić właśnie ten szczególny stan, a nie tylko muzykę samą w sobie.

Ether brzmi momentami tak, jakby trio przypadkowo spotkało się w studiu, bez tytułów, bez notatek i bez planu. I właśnie to nadaje całości charakter – muzycy nie mieli niczego, oprócz siebie i swoich instrumentów. To nie improwizacja „dla zasady”, tylko pełne zanurzenie, w którym ryzyko pomyłki jest równie ważne jak każdy trafiony dźwięk.

Zauważyłem tu tylko jeden drobny, techniczny mankament. W kilku fragmentach dynamika płyty faluje w sposób nie do końca naturalny, jakby w trakcie miksu lub masteringu zastosowano nieco zbyt agresywną kompresję. Nie jest to problem dominujący, ale na tyle wyraźny, że chwilami odciąga uwagę od samej muzyki.

Tak czy inaczej, najbardziej cieszy fakt, że trzech artystów, którzy mogliby spokojnie grać w swoich wygodnych strefach komfortu, zdecydowało się rzucić na nieco głębszą wodę. Efekt? Album, który wymaga od słuchacza pełnej uwagi i skupienia, ale odpłaca się autentycznością i emocją. W świecie, w którym jazz bywa czasem zbyt przewidywalny, Ether to odświeżający dowód, że przypadek – albo raczej odwaga – potrafi być lepszym kompozytorem niż jakiekolwiek zapisane nuty.


1 komentarz:

  1. Ma dość ciekawy styl i charakter. Nie potrafię tego nazwać, ale zaciekawiło mnie.

    OdpowiedzUsuń

Zobacz też: