* Ten felieton stanowi część polemiki w jaką wdaliśmy się z Maciejem Karłowskim na łamach jazzarium.pl. Oto link do całego wpisu z godną lektury repliką Macieja na mój tekst: LINK
Najnowsza płyta Leszka Możdżera zatytułowana “Polska” wywoła zachwyt publiczności i niesmak wśród krytyków, zwłaszcza na drogim mojemu sercu portalu jazzarium.pl. Założymy się? Proszę! Koniecznie! Zróbcie to, bo jedną z moich słabości jest to, że lubię wygrywać.
Krytycy, zresztą słusznie, zmiażdżą kolejną płytę Leszka zarzucając jej brak ambicji, wtórność i nachalne wdzięczenie się do publiczności. Szczególnie będzie ich jednak drażnić głupota tych kolegów-dziennikarzy, którzy nie znając się ani jotę na jazzie będą wychwalać w różnych mass mediach geniusz Możdżera jakby był on drugim Milesem, Coltranem i Evansem w jednym. Ale trudno przecież winić tego artystę za brak krytycyzmu i szerzącą się wśród dziennikarzy chorobę panegiryzmu? To tak jakbym z powodu trapiących mnie hemoroidów chciał zastrzelić drozda, który przysiadł na drzewie w moim ogrodzie i śpiewa.
Nie jestem idiotą! A może jestem? Bo czasami wydaje mi się, że bezmyślmość panegirystów piszących o takim na przykład Możdżerze, Stańce czy Mazolewskim jest wprost proporcjonalna do zacietrzewienia tych, którzy podobnie jak i ja niekiedy, tylko w nie dającym się słuchać free jazzie widzą zbawienie. Jednak chociaż kocham szaleństwa takiego na przykład Damasiewicza, uwielbiam Obarę czy zdumiewa mnie to co wyczynia w swoim NRD-owskim dresie Masecki, to muzyki żadnego z nich nie włączę sobie do porannej kawy. A nie wyobrażam sobie życia bez tego płynu i celebruję miłe z nim chwile jak niejeden mszę świętą.
Chcecie znać prawdę? Moje serce należy do Ani! Idea stara jak świat, znajdziecie ją jeszcze u Arystotelesa. Ani za dużo awangardy. Ani za dużo głównego nurtu. Ani za dużo popu. Niczego zanadto! Wszystkiego po troszku. A szczególnie oczekiwałbym po muzykach empatii w stosunku do słuchacza. Poważnie! Bo kiedy w domu włączam muzykę takiego na przykład Cecila Taylora to moje małżeństwo wisi na włosku, a Możdżera nawet nie muszę, żona sama wyszukuje sobie na półce.
Że Możdżer cementuje małżeństwa tego chyba jeszcze nie napisał żaden panegirysta! Ale któż zaprzeczy, że muzyka na tym albumie jest rewelacyjnie wprost zagrana? Że melodie są wspaniale napisane? A interpretacja “Are You Experienced?” Hendrixa po prostu powalająca jak kiedyś Możdżera wersja “Prawa i pięści” na innym jego krążku “Komeda”? Że współpraca pianisty z grającym na kontrabasie Larsem Danielssonem i na perkusjonaliach Zoharem Fresco po prostu perfekcyjna w każdym calu? Wolę ich wyrafinowanie i cudowne panowanie nad dźwiękiem niż kolejny album post-brotzmannowskich postękiwań jakimi darzy nas na swoich wydawanych z szybkością karabinu maszynowego płytach taki na przykład otaczany kultem przez free jazzową publikę Ken Vandermark.
Ostatnia już metafora i koniec tego tekstu: chociaż jeśli chodzi o kulturę mam raczej dość wyrafinowane gusta to czy jestem jedyny, który gdyby miał się żywić, jeśli chodzi o taki na przykład film, samym Bunuelem, Godardem czy Fellinim to zdechłby jak pies? Raczej częściej niż rzadziej potrzebuję obejrzeć coś ze Schwarzeneggerem i podobają mi się też, nieważne jak perwersyjnie by to zabrzmiało, filmy w rodzaju “Obcego”. W tych kategoriach umieściłbym album Możdżera “Polska”. Nie wiem czy to by go ucieszyło, ale dla mnie jest i Schwarzeneggerem i Obcym polskiego jazzu w jednym, za co bardzo mu pragnę podziękować!
Autor: Maciej Nowotny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz