Translate

piątek, 12 grudnia 2025

Mateusz Rybicki — “Apokalypsis”

Mateusz Rybicki  

Mateusz Rybicki – klarnet, saksofon tenorowy
Katarzyna Klebba - skrzypce, viola
Piotr Damasiewicz - trąbka
Paweł Niewiadomski - puzon
Kamil Piotrowicz - fortepian
Zbigniew Kozera - kontrabas
Samuel Hall - perkusja, instrumenty perkusyjne

Tytuł albumu: “Apokalypsis”   

Wydawca: Audio Cave (2025)

Tekst: Marcin Kaleta

W moim przekonaniu nie istnieje niebezpieczniejszy tekst aniżeli Apokalipsa Janowa. Dokonuje się w niej obłaskawianie horroru zbawienia. Otóż katastrofę o kosmicznym rozmiarze jakoby usprawiedliwia konsolacja, w myśl której Nowe Jeruzalem zastąpi nasz ustawicznie marny świat (w optyce religijnej: vanitas vanitatum). Czyli wieczność podmieni doczesność, rajski totalizm — chaotyczną rzeczywistość. Każdy fanatyk czy radykał gotów przyklasnąć owej wizji, a nawet pokusić się o to, by ją pośpiesznie wypełnić, nie bacząc na ofiary. Dlatego chyba współcześnie nowotestamentowa księga prorocka nie wydaje się “popularna”; popularne najwyżej są motywy apokaliptyczne, stamtąd się wywodzące.

Niezależnie od powyższego, wyartykułować całokształt jej przesłania, zatem odsłonić obok doświadczenia trwogi ów nadrzędny wymiar nadziei, poważył się austriacki kompozytor, René Clemencic (1928-2022). Jego Apokalypsis: Offenbarung Des Johannes. Oratorium In Griechischer Sprache (1996) na pięciu śpiewaków, chór żeński, dziesięć instrumentów dętych blaszanych, siedem kontrabasów oraz pięciu perkusistów, to dzieło monumentalne (trwa ponad trzy godziny) i kompletne (obejmuje wszystkie dwadzieścia dwa rozdziały). Nadto milenijne: wydane na sam koniec tak wieku, jak tysiąclecia (2000, Arte Nova Classics), by zasugerować, że “chwila jest bliska” (Ap 1,3 i 22,10).

Również w interpretacji polskiego kompozytora, Marcina Gumieli (ur. 1980), sąsiadują “idiom grozy” oraz “idiom świętości — Nowego Nieba i Nowej Ziemi” (przytoczenia z referatu Anny Szarpaki), promując ideę wiekuistego Bożego pokoju, jaki nastanie po okresie makabry i dewastacji. Jednak obmyślona przezeń Apokalypsis (2006-2010) na siedem zespołów kameralnych, dwa chóry żeńskie, dwa chóry męskie, bas solo oraz głos recytujący, jest przedsięwzięciem skromniejszym od tego Clemencica: oczywiście nie obsadowo, lecz czasowo, bowiem trwa zaledwie około czterdziestu minut (wydanie 2011, DUX).

Pod tym względem upodabnia się do niego Apokalypsis (2025, Audio Cave) Mateusza Rybickiego: trwa blisko czterdzieści minut i zdaje się dotyczyć, jak w obu wcześniej przywołanych przykładach, całego Objawienia św. Jana, stanowić tegoż “dźwiękowy ekwiwalent”. Tego jedynie się domyślamy: przód okładki zdobi niezgorszy kolaż autorstwa Mariusza Figla (własne projekty sygnuje jako Mariusze Figle), natomiast z tyłu widnieją tytuły pięciu utworów: w pierwszym coś o tronie Bożym, w ostatnim właśnie o Nowym Jeruzalem; pośrodku siedem pieczęci, siedem trąb i upadek Babilonu. Więcej spodziewamy się dowiedzieć z wnętrza, z folderu; zaglądamy i... nic, “próżnia w całym niebie”! [Namawiam do odmiennego kursu: załączenie książeczki przydaje powagi.]

Artysta wprawdzie zapewnia: “Od początku zależało mi na tym, by jak najwierniej oddać w muzyce tekst księgi”. Lecz wystarczy rozpocząć odtwarzanie, by pojawiły się wątpliwości. Zaczyna się od czegoś, co wypadałoby powiązać ze stylistyką minimalizmu, następnie witają nas współbrzmienia kojarzące się z albumem “Zamyślenie” (2003) Kwintetu Wojciecha Majewskiego, tylko mniej sentymentalne, a bardziej chrapowate. Pogłośniłem, że może uwydatnię jakiś tajemniczy przekaz, ale nie uczyniło to różnicy: w składzie, o czym się przekonałem, brak recytatora, wokalisty czy chóru. Tym samym nie zaistnieje i Słowo, a Ono było na początku i powinno pozostać. “No niezbyt, związek z Biblią nieszczególny, nie tego sobie życzyłem”, narzekam, gdy przerywa mi natarczywe pytanie:

— Synku, a co to tam tak piszczy i zgrzyto?

— Dziadku, to jest jazz — odpowiadam zdecydowanie.

— To po co się drzesz?

Natenczas dostąpiłem iluminacji. Wyświetlacz wskazywał trzecią minutę i dwudziestą drugą sekundę. 3:22? 3,22! Oczywiście! Sprawdzam, Ap 3,22, wyraźnie: “Kto ma uszy, niechaj usłyszy [...]”. Dotarło do mnie. Niestety, nadmiar obeznania bywa szkodliwy. Apokalipsis Rybickiego usytuowałem w niewłaściwym kontekście, bo takowy ostatnimi czasy mnie wyłącznie absorbuje. Zaś w tym przypadku szukanie korelacji z Clemenciciem czy Gumielą pozbawione jest podstaw. To nie muzyka poważna, nie oratorium, nawet nie muzyka programowa. To jest jazz! Że Rybicki studiował Apokalipsę, raczej większego znaczenia nie ma. Skoncentrować postanowiłem się na tym, co je posiada. To jest jazz, powtórzyłem — i okazało się, że jeden z najciekawszych, jaki słyszałem w ostatnich latach w wykonaniu krajowych formacji.

Wszystkie utwory napisał lider. Jednak nie wolno przeoczyć informacji, którą znajduje się na płycie, że: "tematy [zostały] rozwinięte i zinterpretowane podczas wspólnej improwizacji przez cały zespół". O tym również szybko się przekonujemy. Wydawca zapewnia, że w tym projekcie wzięli udział “wybitni improwizatorzy”. Zdecydowanie za mało powiedziane. Nie uświadczymy przedawnionego, lecz sprawdzonego schematu: statyczny podkład pod solowy występ. To granie kolektywne, chociaż zindywidualizowane. Bez problemu można wyodrębnić i wskazać wkład, linię, pomysły poszczególnych solistów. Jednak to nie “popisy”. Niezależnie, kto akurat się wykazuje, jego partia jest pozornie osobna — w istocie współtworzy i rozwija dzieło; bez niej byłoby niepełne. Słuchamy improwizatora, lecz jednocześnie jego towarzyszy, każdego indywidualnie i wszystkich wspólnie. Nawarstwia się to, dopełnia, zgrywa. Występuje mnóstwo mikro-interakcji. Z tak gęstym jazzem dawno nie miałem kontaktu; podobne granie kojarzę z najlepszych lat awangardy, kiedy zapał tworzył cuda.

Zarazem wyróżnia ten repertuar swoisty klimat. Inspiracja jest sakralna, a wydawca nadmienia też o spiritual jazzie. Stąd ton poważny, może nawet dostojny. Skupienie, omal modlitewne. Jednak nabożeństwo rozsadza witalność i spontaniczność, intensywność i pewność. To żadna opowieść, tylko akcja. Dużo się dzieje, a to, co się dzieje, bezustannie utrzymuje w napięciu. Bo i frazy są podszyte dramatyzmem, niepokojem, jakieś trwożne, stanowcze, gwałtowne, mocarne. Dopominające się. Być może i eschatologiczne. Jakby ktoś usiłował czemuś zaradzić, jakbyśmy stali się świadkami batalii ostatecznej, zmagania: o coś bliskiego, ważnego. To przekonuje. Nie sposób zlekceważyć tej płyty. Tej muzyki. Tego jazzu. Na pewno stanowi OBJAWIENIE. Nawet bez Nowego Testamentu.

Na koniec taka uwaga. Przed rokiem nabyłem audiofilskie słuchawki wraz z dedykowanym wzmacniaczem. Ale dotąd żadne z odsłuchiwanych CD nie zrobiło na mnie takiego wrażenia, jak niniejsze. Materiał zarejestrowany 11-13 grudnia 2023 przez Macieja Stanieckiego w TONN Studio w Łodzi i opracowany przez niego w Studio im. Władysława Stanieckiego brzmi wybornie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz też: