Jerzy Mazzoll – klarnety, głos
Maciej Jaciuk – elektronika, daxofon
Marek Sadowski – elektronika, perkusjonalia
"T...se T...se"
Wydawca: Antenna Non Grata (2023)
Tekst: Maciej Nowotny
Od czasu do czasu człowiek, a nawet recenzent może, ba, powinien sobie pozwolić na recenzję subiektywną i zdjąć maskę kogoś kto nie ma indywidualnych preferencji czy osobistych sympatii. I właśnie tę maskę zdejmuję dzisiaj chętnie przyznając, że Mazzolla osobiście znam, że właściwie od zawsze jego muzykę bardzo lubię i z niecierpliwością czekam na jego projekty, ponieważ to co jest w jego twórczości NIEZMIENNE to fakt, że nieustannie zarówno ta twórczość jak i sam artysta ZMIENIA SIĘ. W kraju, w którym najwybitniejsi jazzmani i jazzmanki to tacy, którzy od kilku dekad klepią ciągle to samo (chociażby i to brzmiało świetnie) to już jest BARDZO DUŻO.
Ale do rzeczy, jaki jest najnowszy album Mazzola? Oprócz Mazzola grającego na klarnetach, ale też używającego swojego głosu usłyszymy tu Marka Sadowskiego odpowiedzialnego za elektronikę, perkusjonalia, misy i Maćka Jaciuka także parającego się elektroniką, a poza tym efektami specjalnymi i posługującego się daksofonem. Nie ma co ukrywać, że cała muzyka obraca się tu wokół Mazzola, który jest szamanem odprawiającymi ze swoimi pomocnikami ten dziwny rytuał. Słowami kluczami mogącymi otworzyć drzwi do tej muzyki są: improwizacja, trans i rytm. Z jednej strony są to elementy stałe w twórczości tego artysty, z drugiej strony udowadnia on że oryginalość w muzyce to możliwość kreowania nieskończonych permutacji. Świeżość nagranie zyskuje tak dzięki spotkaniu różnych muzycznych indywidualności, a o zapraszanie ciekawych muzyków do swoich projektów Mazzoll bardzo dba, jak i dzięki temu że sam materiał jest wierną fotografią Mazzolla w tym momencie jego życia, tak artystycznego jak i osobistego.
Zrozumienie tego, że dla Mazzolla jak np. dla takiego późnego Coltrane'a granie jest zawsze czymś niesłychanie indywidualnym, zaproszeniem słuchaczy do przestrzeni osobistej, a jednocześnie doświadczeniem duchowym i transcendentalnym jest kluczem do czerpania tego co najlepsze z tej muzyki. Analizując ją, rozbierając na poszczególne elementy, dekonstruując tracimy niestety to co najważniejsze czyli żywego człowieka spotykającego innych ludzi aby tu i teraz wydobywać z ciszy i zgiełku muzykę. Ten spontaniczny akt przemawia do słuchacza najlepiej wtedy, gdy towarzyszy mu odrobina wiary i chęci traktowania muzyki jako epifanii. Jeśli ktoś tego nie potrafi albo nie chce może tu słyszeć jedynie zestaw mniej lub bardziej kakofonicznych dźwięków, zagranych w nieco chaotyczny sposób i irytujących swoją powtarzalnością. Co byłoby opinią tyleż uprawnioną, co świadczącą o słuchaczach (a nawet wielu krytykach), którzy w naszych czasach traktują muzykę najczęściej jak tampon higieniczny, a nie jako część odwiecznego misterium człowieczeństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz