Mikołaj Trzaska - saxophone
Dieter Glawischnig - piano
Elisabeth Harnik - piano
Ewald Oberleitner - bass
Reinhard Ziegerhofer - bass
Trzaska / Glawischnig / Harnik / Oberleitner / Ziegerhofer
By Andrzej Nowak
Polskie występy gościnne w Hügelland-Schöcklland! Początek listopada 2016 roku, austriacki Graz i dwudniowa muzyczna rezydencja Mikołaja Trzaski u boku kilku weteranów lokalnego jazzu oraz tej najbardziej znanej, świetnej skądinąd pianistki znacznie młodszego pokolenia, Elisabeth Harnik. Okładka płyty obiecuje wiele właśnie personaliami Trzaski i Harnik. Wszakże wymagający, bardziej wyrobiony słuchacz, w drobny zachwyt popaść zdoła jedynie w trakcie finałowego fragmentu dźwiękowej dokumentacji dwóch dni muzykowania, albowiem tylko wtedy uświadczyć będzie mógł występu tej właśnie dwójki nad wyraz kompetentnych improwizatorów.
Płytę wydaną pod słoweńskimi sztandarami, zapewne jednak za pieniądze austriackie (emblematy mecenasów zajmują znaczną część back cover), otwiera solowa ekspozycja Mikołaja na saksofonie altowym. Tembr instrumentu, jak zwykle w przypadku tego muzyka, jest niezwykle śpiewny, odrobinę rzewny, w dużej mierze ludyczny (improwizacja prowadzona jest wedle melodii z kategorii traditional). Zdecydowanie spokojnie, w duchu wzajemnego zrozumienia, mija nam pierwsze 10 minut koncertu.
Kolejne ponad 30 minut spędzamy w towarzystwie kwartetu na saksofon, fortepian i dwa kontrabasy (odpowiednio – Trzaska, Glawischnig, Oberleitner i Ziegerhofer). Pierwsze dwa odcinki mają charakter improwizacji, dwa kolejne są kompozycjami pianisty. Narracja jest wyważona, lekko zarumieniona atrybutami free jazzowymi (Trzaska czyni skuteczne starania, by całość występu nie kwalifikowała się ad hoc do edycji w monachijskim ECM), być może targetowana na mniej wyrobionego odbiorcę. Kontrabasiści wchodzą w ciekawe dialogi, co nie do końca staje się udziałem pianisty. Ten ostatni gra dużo, jakby poczuwał się do liderowania, nie dając jednak powodu, by pióro recenzenta nadmiernie się przepracowywało.
Na plus tej części koncertu zapisać należy na pewno udane pasaże Mikołaja na klarnecie basowym (pod koniec pierwszego odcinka), a także dynamiczne minuty odcinka kolejnego, gdy dobrym free pachnie na kilometr (szkoda jedynie, iż w miejsce drugiego kontrabasu, nie ma perkusji). Incydent ze smykiem pod koniec tego właśnie fragmentu smakuje żywą kameralistyką o niebanalnych korzeniach. Następne dwa odcinki komponowane (niewiele ponad 10 minut) można sobie spokojnie podarować, gdyż są najsłabszym ogniwem przyjaźni polsko-austriackiej. Nie brakuje durowych, marszowych pasaży na fortepianie i ledwie poprawnych dramaturgicznie walkingów obydwu kontrabasów. Bez emocji, bez jakości.
Na finał płyty dostajemy to, na co – po prawdzie – czekaliśmy do wielu minut. Znów kwartet, szczęśliwie jednak następuje zmiana przy klawiaturze – Elisabeth Harnik! Jakby ktoś nam nieba uchylił. Trwający blisko kwadrans fragment drugiego dnia polskiej rezydencji rozpoczyna błyskotliwy dialog pianistki i saksofonisty. Ten drugi zdaje się, że dostał w prezencie nowe życie. Buduje doskonałą improwizację, mając za urocze tło delikatną, precyzyjną preparację na fortepianie. Kontrabasiści także sprawiają wrażenie, jakby świat stał się nagle zupełnie inny. Rośnie ich kreatywność i skłonność do improwizowanych kooperacji. Sama narracja jest spokojna, nieśpieszna, nie pozbawiona stosownej melodyki i szczypty nostalgii. Finał niespodziewanie przybiera szaty skocznego walczyka, czym budzi radosne pokrzykiwania publiczności i dość skromne oklaski. Dodajmy dla porządku – tylko za ostatni utwór na płycie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz