Marcin Olak - guitars, loops
Music From Non-Existent Movies
PRIVATE EDITION
By Jędrzej Janicki
Lata temu Karin Stanek radośnie wyśpiewywała, że chłopiec z gitarą byłby dla niej parą. Pierwszym skojarzeniem przy tej piosence jest jakiś radosny jegomość podgrywający akordy przy ognisku. Widoczek taki rzecz jasna niewątpliwie byłby jak najbardziej urokliwy, jednak relacja muzyka z gitarą może wyglądać również w zgoła odmienny sposób. Przybierać może ona również formę technicznej perfekcji (z doświadczenia wiem, jak dalekiej wszelkim domorosłym gitarzystom) oraz zatopienia się w każdym dźwięku. Właśnie taką ścieżką podąża gitarzysta i kompozytor Marcin Olak. Jego ostatnia solowa płyta o wdzięcznym tytule "Music From Non-Existent Movies" to znakomite ukazanie tego, jak wiele wydobyć można z tego pozornie skromnego instrumentu.
Uczciwie stwierdzić trzeba, że jest to specyficzna płyta wydana w bardzo specyficznym czasie. Jeszcze nigdy granie w pojedynkę nie brzmiało tak dojmująco aktualnie jak w czasach izolacji związanej z pandemią. Oprócz wszelkich negatywów związanych z tą sytuacją wskazać można jeden jej pozytyw - okoliczności te dają każdemu muzykowi więcej czasu na prywatne i intymne obcowanie ze swoim instrumentem w zaciszu domowym. Właśnie trochę takie uczucie podglądania mistrza ze swoim ukochanym obiektem mam podczas słuchania albumu Olaka.
Gitarzysta absolutnie niczego nie udowadnia i nie szafuje swoimi niemałymi możliwościami technicznymi. Z mniej lub bardziej oczywistych dźwięków buduje intrygujące i niejednoznaczne struktury. Niespotykaną wartość tej płyty stanowią jednak pewne momenty nietypowego zawahania. Te krótkie chwile napięcia nie wynikają rzecz jasna z wątpliwości Olaka co do tego, jaki zagrać kolejny dźwięk, lecz raczej z kontemplowania i zachwytu nad pojedynczą frazą. Marcin gra jakiś fragment, a potem do niego wraca, delikatnie go zmieniając i czasami poruszając się w obszarze eksperymentu i zabawy z instrumentem. Muzyk przepięknie usuwa się w cień, zostawiając wiele przestrzeni, by w pełni wybrzmiewała sama gitara.
Każdy dźwięk na "Music From Non-Existent Movies" przepełniony jest elegancją i wysublimowanym, klasycyzującym, sznytem. Samotność człowieka z gitarą w tym konkretnym przypadku stanowi synonim bardzo przyjemnych (przyjemnością nie najprostszą) wrażeń po stronie odbiorcy. Nagranie to wymaga dużego skupienia, lecz w dobie szalejącej wciąż zarazy o dłuższe chyba nawet chwile zadumy o wiele łatwiej. Tak czy inaczej, "Music From Non-Existent Movies" to wyjątkowo ciekawa propozycja nie tylko dla gitarowych maniaków.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz