Olaf Węgier - saksofon tenorowy, głos
Krzysztof Baranowski - kontrabas, głos
Wiktoria Jakubowska - perkusja, flet, głos
Tytuł albumu: "Insides"
Tekst: Renata Rybak
Moje pierwsze zetknięcie się z nowymi muzycznymi pomysłami Pauliny Przybysz miało miejsce chyba podczas zeszłorocznej Bielskiej Zadymki Jazzowej.
Już wtedy zaintrygował mnie sam koncept podejścia do standardów jazzowych na nowo. Zwykle podchodzę do takich projektów dość sceptycznie, bo umówmy się, ile da się wycisnąć z takich numerów, czy uda się je przetworzyć w nowy i odkrywczy sposób.
Przybysz spróbowała. I moim zdaniem jest to bardzo udana próba.
Pierwszym komponentem, który przyczynił się do wyjątkowości tego albumu, jest barwa głosu samej wokalistki. Nie jest to cukierkowy, przewidywalny wokal, jak się to czasem słyszy podczas wykonywania standardów jazzowych. Jest za to trochę zadziornie, jednak przy zachowaniu melodyki oryginały. Bądź co bądź, Przybysz wywodzi się z nurtu soulowego i R&B, więc już choćby dlatego można było się spodziewać świeżego podejścia do interpretacji klasyki jazzowej.
Kolejny komponent to instrumentaliści, których Przybysz zaprosiła do współtworzenia tego krążka. To muzycy z, jak bym ich określiła, nowej fali polskiego jazzu, odważnie łamiący muzyczne konwenanse, chętnie łączący gatunki, a przy tym znani ze swoich eksperymentów z brzmieniem. Wydaje się, że jest to dokładnie to, czego poszukiwała wokalistka.
Pędziwiatr i Węgier, grający na co dzień w EABS i Błoto, czasem przeszczepiają hip-hopową i funkową estetykę tych zespołów na grunt standardów prezentowanych na tym albumie, a czasem grają jak klasyczni muzycy jazzowi.
Podobnie Tymon Kosma. Z perspektywy zespołu Kosmos, w którym jest aktywny, to optyka bardziej hip-hopowa. Natomiast w kwintecie Michała Afryki obraca się zdecydowanie w kręgach bardziej związanych z klasycznym jazzem. Podobnie i na tym krążku, Kosma świetnie się czuje w każdym z tych obszarów muzycznych.
Perkusistka Wiktoria Jakubowska to wręcz niemal artystka mainstreamowa, grająca między innymi na trasach koncertowych Roguckiego.
Krzysztof Baranowski to muzyk współpracujący z Pauliną Przybysz już od jakiegoś czasu, świetnie rozumiejący i wpasowujący się w jej estetykę.
I taki to właśnie zespół wziął na warsztat takie klasyki jak na przykład ‚Salt Peanuts’ Dizzy’ego Gillespie czy ‚God Bless the Child’, balladę śpiewaną przez Billie Holiday.
Jak one brzmią? Przede wszystkim - bardzo różnorodnie. Czasem słychać hip-hopowy czy też rapowy sznyt, czasem jest to w stylu romantycznej ballady, a czasem rozpoznajemy znany i przyjemny dla ucha swing.
I tak dostajemy zupełnie nowatorskie podejście do znanych i wydawałoby się ogranych klasyków jazzowych.
Nadal rozpoznajemy w nich tą bezpieczną i rozpoznawalną melodykę i rytm, to nie jest jakaś szalona i daleko idąca improwizacja. Użyłabym nawet określenia, że te utwory są melodyjne i przystępne.
Jednocześnie jednak dużo się w nich dzieje, dużo nowych i różnorodnych aranżacji, które zaskakują, ale i ciekawią.
Jak to dobrze, że Przybysz postanowiła nagrać tę płytę. Pokazała w ten sposób, że standardy jazzowe się nie starzeją, że mogą cały czas inspirować i w słuchaniu ich nie ma nic staromodnego. W końcu, że można ich słuchać na różne sposoby i czerpać z nich coraz to inne rzeczy, a możliwości ich interpretacji są nieskończone.
I chyba to jest najpiękniejsze w jazzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz