Mikołaj Trzaska - alto saxophone, clarinets
Vasco Trilla - drums, percussion
Catapulta De Pols D’estrelles
FSR 2017/11
By Maciej Krawiec
Wśród płyt, które w ostatnich miesiącach wydała Fundacja Słuchaj, dominuje muzyka spod znaku "free improvised". Sięgnięcie po wybrane albumy - choćby koncerty Liquid Trio oraz kwartetu Trevora Wattsa i Veryana Westona czy krążek zespołu Sundogs - daje obraz bogactwa, jakie taki rodzaj tworzenia może ze sobą nieść. Improwizacja, pozbawiona konwencjonalnych struktur i pozwalająca na pełnię wyrazu artysty, jest w stanie dostarczać niezwykłej palety muzycznych barw oraz zdarzeń niepowtarzalnych. Dzieje się tak, gdy artystę - poza opanowaniem instrumentu - cechują szczerość, otwartość i wyobraźnia.
Zaś gdy spotkają się dwaj tacy muzycy, niewiele trzeba, by powstała sztuka fascynująca, naszpikowana pomysłami i będąca ich ważną, niewerbalną rozmową. Stwierdzenie, że albumy duetów oferują wyjątkową intymność artystycznego dialogu, to truizm. Ale przekonywanie się o tym po raz wtóry dostarcza nie lada satysfakcji.
Kolejna płyta w katalogu Fundacji jest zapisem takiego właśnie spotkania. Na scenie klubu Jamboree w stolicy Katalonii przed dwoma laty stanęli: Mikołaj Trzaska grający na saksofonie altowym i klarnetach oraz perkusista z Barcelony Vasco Trilla. Album "Catapulta De Pols D’estrelles" - po katalońsku znaczy to "Gwiezdny pył katapulty" - to rejestracja owego koncertu, który ujęty został w siedem utworów. Składają się one na pełną emocji całość, gdzie spektrum nastrojów - od wyciszenia i zamyślenia po furię oraz swoiste muzyczne "opętanie" - jest bardzo szerokie.
Nie jest to w żadnej mierze album chaotyczny czy histeryczny, co można by kojarzyć z otwartą improwizacją. Przejścia przez emocje, brzmienia oraz motywy są władane wewnętrzną logiką, osobistym gustem artystów i dzięki temu odbiorca znajduje się w przestrzeniach nowych, ale nie obcych. Możemy bowiem u nich dosłyszeć, oprócz trudnych do sklasyfikowania wyrazów wolności, także echa folku, hardbopu, free jazzu czy nastrojowej muzyki filmowej; są tu na przykład wątki żydowskie czy brzmienia rollinsowskie, ale i aylerowskie. Zaś gdy za melodie biorą się improwizatorzy nie obawiający się szorstkości oraz brudnego dźwięku, to proste frazy czy namiastki rytmu nabierają głębi i osobistego wyrazu: wtedy przypominamy sobie, jak muzyka może wzruszać, łkać, być rozdzierająca czy na swój sposób... przepiękna. I nie potrzeba do tego przewidujących owe treści partytur.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz