niedziela, 28 marca 2021

Wokół Huapango Nights - wywiad z Eduardo Bortolottim, część 1


By Alek Jastrzębski

Płyta "Huapango Nights" to debiut fonograficzny Eduardo Bortolottiego, skrzypka jazzowego meksykańskiego pochodzenia. Album, w swojej nazwie nawiązujący do ludowego gatunku muzycznego, podsumowuje jego ośmioletni pobyt w Polsce i jest połączeniem zaplecza folklorystycznego z brzmieniem jazzowym. Wydawnictwo miało swoją oficjalną premierę w dniu 11.12.2020 r.

Początkowo, jeszcze w Meksyku, studiowałeś skrzypce klasyczne. Kiedy i w jaki sposób zainteresowałeś się jazzem?

Tak, w Meksyku studiowałem klasykę, ale również grałem na gitarze elektrycznej i miałem tam zespół rockowy. To właśnie w nim zacząłem używać skrzypiec, rozwijając także grę poprzez stosowanie różnych efektów gitarowych. Lubiłem grać numery w stylu Santany, AC/DC czy Guns'N'Roses. Z czasem uznałem, że grając muzykę rozrywkową mogę stosować więcej środków na skrzypcach, chociażby takich jak technika chop, której w Stanach używa się przede wszystkim w muzyce folk czy bluegrass. Uczyłem się tej techniki oraz interesowałem się tym gatunkiem, ale nie na tyle, by zagłębić się w nim całym sobą. Dał mi natomiast szerszą perspektywę dotyczącą różnych stylów i otworzył mi oczy na inne gatunki rozrywkowe, jak np. gypsy jazz/jazz manouche.

Zaintrygowałeś mnie tą gitarą elektryczną. Co skłoniło Cię do zastosowania skrzypiec w zespole rockowym i używania do nich efektów gitarowych?

Szczerze? Na początku skrzypce zawsze traktowałem jako drugi instrument. Chyba dlatego, że żeby uczyć się w konserwatorium, trzeba było wybrać jakiś instrument "klasyczny". Chodziłem więc na skrzypce, ale w domu ćwiczyłem przede wszystkim na gitarze. Dopiero, kiedy dowiedziałem się o istnieniu takiego sprzętu jak "pick-up" do skrzypiec, kupiłem jeden i wtedy z czystej ciekawości zacząłem eksperymentować ze swoimi efektami. Później udało mi się znaleźć brzmienie, które byłoby ciekawe do pokazania w zespole i poza nim. Przystawka nie pomagała samemu brzmieniu, ale ogólnie wystarczyło to do zabawy i grania z przesterem solówek. Z czasem znalazłem nagrania innych skrzypków, takich jak Tracy Silverman czy Ed Howe, robiących loopy z delayami i z techniką chop. Myślę, że to najbardziej wpłynęło na wybór używanych przeze mnie efektów. Ostatecznie skończyło się na lekcjach online z Tracy Silvermanem, który tłumaczył mi, jak zabrzmieć jak "gitara elektryczna" przez inne vibrato i smyczkowanie.

W jednym z wywiadów z 2019 roku wspomniałeś, że po raz pierwszy odwiedziłeś Polskę podczas europejskiej trasy z zespołem ludowym, grającym muzykę meksykańską, i spodobało Ci się wtedy u nas. Co konkretnie sprawiło, że spośród różnych krajów europejskich, odwiedzonych podczas tamtej trasy, zainteresowałeś się szczególnie Polską i to na tyle, że postanowiłeś tu kontynuować swoją muzyczną edukację?

Grając muzykę ludową miałem okazję wyjechać w dwie trasy koncertowe - pierwsza w 2011 roku właśnie do Polski, gdzie spędziliśmy miesiąc w różnych częściach kraju. Poznałem wtedy dużo interesujących muzyków i już na kolejnych festiwalach w innych częściach świata, zawsze łatwiej było mi dogadać się z polskimi artystami. Więc na pewno zadziałał tu mocno czynnik ludzki - po prostu bardzo dobrze odnajdywałem się w polskim towarzystwie. Dodatkowo moi polscy znajomi wspominali też dużo o skrzypkach jazzowych, o których wcześniej nie słyszałem, jak Zbigniew Seifert albo grupa Atom String Quartet. Ziarno zostało zasiane i po powrocie do Meksyku słuchałem już tylko polskiego jazzu (nie tylko skrzypków) i wiedziałem, że to jest to. Zauważyłem, że w Polsce poziom skrzypiec jazzowych jest bardzo wysoki i spodobało mi się to, że niekoniecznie był to "standardowy" jazz jak w innych krajach, gdzie muzycy tendencyjnie wpadają w typowe granie manouche.


W tym samym wywiadzie powiedziałeś, że muzyka klasyczna nie jest Ci zbyt bliska, choć do rozwoju warsztatu i ćwiczeń nadaje się świetnie. Czy z tym podejściem rozpocząłeś swoją edukację skrzypka klasycznego, czy zrodziło się ono dopiero w trakcie nauki? 

Początkowo podobało mi się ćwiczenie takiej muzyki i oczywiście myślałem, żeby zostać muzykiem klasycznym. Ale z drugiej strony tam zawsze brakowało mi takiej specyficznej swobody, którą z kolei odnajdywałem w graniu muzyki rozrywkowej. Chciałem nieco porzucić tę skonkretyzowaną perspektywę klasycznego grania i przede wszystkim ćwiczenia, ale z czasem zrozumiałem, że jeżeli chce się dobrze grać na instrumencie, to od tego kontekstu nie da się uciec na stałe, a przecież skrzypce mają mocno zakorzenioną tradycję gry w klasyce. Mój pierwszy nauczyciel jazzu, Henryk Gembalski, zawsze powtarzał: "Żeby umiejętnie grać jazz na skrzypcach, trzeba dobrze grać na nich samych". Więc w ten sposób podczas studiów u wspomnianego Henryka Gembalskiego oraz u Marcina Hałata zrozumiałem, że "klasyczna edukacja" jak najbardziej przyda mi się do dalszego rozwoju pod względem technicznym, ale też kreatywnym.

Podczas solowych występów korzystasz z loopera - co Cię zainspirowało do pójścia w tym kierunku? Zwłaszcza że "Huapango Nights" nagrałeś jednak z zespołem.

Granie z looperem rozpocząłem chyba w 2010 roku, kiedy przestałem grać w zespole rockowym, a z kolei funkcjonowanie w orkiestrze czy kwartecie nie do końca mnie satysfakcjonowało, bo nie mogłem grać stricte po swojemu. Kupiłem więc looper, o którym dowiedziałem się kilka lat wcześniej na koncercie legendarnego Steve'a Vaia. Chociaż największy wpływ w tym temacie wywarł na mnie koncert wiolonczelistki Zoë Keating. Było dla mnie niesamowite, że instrument melodyczny może niejako "wystąpić" sam i zabrzmieć jak cały zespół. Loopera używałem przede wszystkim do ćwiczeń, bo podkłady nie zawsze były dostępne i nie było jeszcze specjalnych aplikacji na telefony. A projekt solowy powstał w zasadzie sam, bo z czasem zacząłem komponować i aranżować na skrzypce solo. Poza tym w Polsce początkowo nie miałem zespołu i siłą rzeczy było mi łatwiej znaleźć budżet na koncerty solowe. Natomiast finalnie zawsze wolałem grać jednak z innymi muzykami ze względu na interakcję i kiedy tylko miałem możliwość, skupiałem się na większym projekcie zespołowym.

Wspomniałeś o gitarzyście Stevie Vaiu i od razu przyszła mi do głowy jego płyta koncertowa "Where The Wild Things Are", na której oprócz zespołu towarzyszyło mu dwoje skrzypków: Alex DePue i Ann Marie Calhoun. Nie kusiło Cię wymieszanie jazzu z rockiem? 

Alex DePue definitywnie do tego kusi! To świetny skrzypek. Grałem jego aranżacje na skrzypce solo - mieszanka piosenek rock i pop - zwłaszcza na początku, w tym okresie przejściowym z klasyki. Pamiętam, że były też modne aranżacje Adam’a DeGraff’a. Myślę, że jest już sporo bardzo dobrych skrzypków crossoverowych, ale obecnie osobiście nie utożsamiam się z tym sposobem grania. Odpowiadając jednak konkretniej, chętnie uczestniczyłbym w takim projekcie jazz fusion-rock. Zawsze lubiłem granie Jerry'ego Goodmana albo Jeana Luca Ponty'ego w Mahavishnu Orchestra. Nie wiem, czy sam stworzyłbym taki projekt, ale chętnie grałbym jako sideman.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...