Torben Snekkestad - saksofony
Søren Kjærgaard - fortepian
Tomo Jacobson - kontrabas
"Spirit Spirit" (2022)
Autor tekst: Jędrek Janicki
Podróżować nie po to, aby dotrzeć do celu, lecz aby dojechać jak najpóźniej, aby nie dojechać - o ile to możliwe - nigdy. W taki właśnie sposób włoski pisarz Claudio Magris opisuje swoją filozofię podróżowania w znakomitej książce "Podróż bez końca". Myśl ta od dobrych 20 lat przyświeca również Piotrowi Strzeżyszowi – rowerowemu nomadzie, którego zdumiewającej historii przyjrzeć możemy się w pięknym i jakże mądrym filmie "Nie dojechać nigdy" (2017). Polish Jazz Blog nie staje się jednak, wbrew sugestiom zawartym w tymże akapicie, medium o podróżach, lecz wspomniana myśl doskonale moim zdaniem ilustruje ducha płyty Spirit Spirit nagranej przez saksofonistę Torbena Snekkestada, pianistę Sørena Kjærgaarda (egzystencjalistów wszystkich krajów niech nie zmyli dość znajome im imię i nazwisko) oraz kontrabasistę Tomo Jacobsona.
Spirit Spirit to starannie wyselekcjonowane 38 minut z blisko trzech godzin nagrań, które trio wspólnie i w porozumieniu zrealizowało. Stworzona w ten sposób suita pozostaje jednak narracyjnie dziełem wyjątkowo spójnym. Pomimo tego, że cała płyta utrzymana jest w duchu swobodnego impro, to jednak każdy dźwięk przenika pewna przemyślana koncepcja. Panowie rzucają się w wir muzycznych poszukiwań, by zaakcentować uświęcone tak przez wielbicieli rozkoszy duchowych, jak i tych typowo ziemskich „tu i teraz”. To swoiste artystyczne hic et nunc nie niesie w sobie dalszej celowości, a muzyka wyzwala się z więzów konieczności wywoływania określonego wrażenia. Istotny jest sam dźwięk, proces jego powstawania, lecz również współobecność wraz z innymi strukturami dźwiękowymi. Ich finalne wybrzmienie, uzależnione tak bardzo również od inwencji odbiorcy, nie ma wcale tak dużego znaczenia! Rzecz jasna płytę tę poddać można jakże wyrafinowanej interpretacji i przesadnie intelektualnej analizie – pytanie zadać można tylko, wzorem zespołu Perfect, po co? Doceńmy niezapośredniczoną przyjemność estetyczną, jaką daje po prostu obcowanie z tymi dźwiękami. Składowymi tej przyjemności nie są rzecz jasna tylko zadowolenie i spokój, lecz również pewnego rodzaju trwoga, dysonans czy mroczna tajemnica – wszak takimi odcieniami żongluje trio tworząc swoją darkminimalową (recenzja bez napuszonego anglicyzmu, to przecież tekst stracony) paletę współbrzmień.
Ze Spirit Spirit nie dojedziemy pewnie nigdy. I całe szczęście! Możemy jednak rozkoszować się samym aktem podróży, każdym kolejnym dźwiękowym krokiem, który zbliża nas nie tyle do osiągnięcia fizycznego kresu podróży, co raczej zrozumienia jej sensu. Co najbardziej mnie cieszy, sens ten niekoniecznie musi być ujmowany wyłącznie przez rozum.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz