środa, 10 kwietnia 2019

Garbowski/Cruz/Orins - Lines Of Flux (2018)

Garbowski/Cruz/Orins

Ivann Cruz - guitar
Maciej Garbowski - double bass
Peter Orins - drums

Lines Of Flux

IMP 002




By Andrzej Nowak

Polsko-francuska przyjaźń w służbie całkiem swobodnej improwizacji: Maciej Garbowski – kontrabas, Ivann Cruz - gitara elektryczna i Peter Orins – perkusja. Dwanaście opusów, blisko 55 minut świetnej studyjnej roboty. Przykład znacząco niebanalnej, osadzonej w idiomie swobodnego jazzu, opowieści na sumienny i stylowy kontrabas, zwinną perkusję i prawdziwie błyskotliwą gitarę z niedużym prądem. Muzycy bardzo rozważnie odsłaniają przed nami swój pomysł na improwizację w trio. Snują drobne, intrygujące opowieści, sygnalizują potencjał, czasami delikatnie tłumią emocje, by w drugiej części płyty, z pewnością od dziewiątego opusa, zabrać nas w podróż, którą komentować można już w samych superlatywach.

Gitara Cruza lubi ambientowy posmak, nie stroni od rockowej ekspresji, zna też na pamięć wszystkie dokonania fusion jazzu, te z najwyższej półki. Kontrabas Garbowskiego doskonale pilnuje ładu i porządku. Dba o wygląd zewnętrzny, zwartą strukturę, wreszcie demokratyczny układ wewnętrzny. Raz po raz zdrowym walkingiem prowadzi trio przez zakamarki zawiłej improwizacji. Perkusja Orinsa w każdej chwili gotowa jest na kąśliwy komentarz, uzupełnianie popisów kolegów, akustyczny balans na talerzach (szkoła Paula Lovensa) lub galopujący small drumming.

Czasu zabraknie, by wymienić wszystkie udane momenty tej płyty. Skupmy się zatem na samym jej finiszu. W ósmej części dobrą robotę robi, trochę zbyt rzadko używany, smyczek. Gitara wspomina dobre czasu indie rocka i brzmi tak uroczo, jakby wieńczyć miała kolejną świetną płytę nowojorskiego Interpolu. W dziesiątej pole walki oddane zostaje kontrabasowi traktowanemu pizzicato i talerzom. Napięcie buduje zaś gitara, która w zasadzie milczy na stronie. Utwór jedenasty eksploduje urodą - skromny smyczek, brzęk i chrobot gitarowych przetworników, tudzież perkusjonalnych zabawek – repetycja, szmery, rodzaj filigranowej ekspozycji nasączonej ledwie sugerowanym z oddali rytmem. Niemal sonorystyczna polirytmia. Ostatni opus pachnie elektroniką, która sączy się po kablach, skwierczy i rezonuje. Gitara dobywa ostatni już płat psychodelii, a finał płyty osiągamy zanurzeni po pachy w półpłynnym ambiencie.

Tekst pierwotnie opublikowany na blogu Trybuna Muzyki Spontanicznej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...