Waldemar Knade – altówka (1,3-7,9,10,12,13,15,17), instrumenty klawiszowe (1-6,8-14,16,17), muzyka
Jorgos Skolias – śpiew, kompozycje i teksty (3,8,10,12-14)
Jerzy Mazzoll – klarnet basowy (1,6,8-10,14,15), klarnet metalowy (3,12)
Michał Rybka – gitara basowa (3,8,10,12,14)
Cezary Konrad – perkusja (1-3,6,8-15), instrumenty perkusyjne (6)
gościnnie:
Ewelina Wiżentas – śpiew (4), wokalizy (4,6,17)
Łukasz Fijałkowski – gitara (1,9)
Bogdan Mizerski – kontrabas (7)
DJ Paulo B.O.K. – scratch (8)
„Stories” (2023)
Tekst: Maciej Nowotny
Jak grom z jasnego niebia: tak mniej więcej wyglądało moje spotkanie z muzyką Waldemara Knade. I czuję się nieco zawstydzony tym, że jego nazwisko słyszę po raz pierwszy. Jendak wielu czytelników tego bloga i wielbicieli jazzu może się znaleźć w podobnej sytuacji, zatem zanim podzielę się z Wami wrażeniami z odsłuchu tej muzyki, kilka informacji o samym twórcy. Knade z wykształcenia jest muzykiem klasycznym i posługuje się bardzo rzadko w jazzie spotykanym instrumentem czyli altówką. Przez kilkanaście lat pracował w bydgoskiej filharmonii jako muzyk orkiestrowy, ale oprócz tego trochę jak Dr Jekyll, wieczorami nocami wiódł zupełnie inne muzyczne życie. Oprócz muzyki klasycznej interesował go bowiem rock i jazzowo-rockowe pogranicze. Trudno mi było w naszej krótkiej rozmowie odtworzyć meandry jego zainteresowań i kariery poza muzyką klasyczną, ale pojawiają się tam takie nazwy klucze jak Labolatorium, Włodzimierz Kiniorski, Milo Kurtis, Bogusław Raatz czy Krzysztof Ścierański. Jakoś te muzyczne peregrynacje, chociaż rozciągnięte w czasie i z zewnątrz wyglądające na nieco chaotyczne, musiały być ważne, bo pozwoliły zebrać doświadczenia, nawiązać garść istotnych relacji osobistych i wykrystalizować pewne idee. Ale jak stwierdza sam Knade właściwie dopiero po zakończeniu kariery muzyka, w momencie przejścia na emeryturę, mógł zostawić za sobą bagaż wykształcenia i zacząć grać muzykę, którą kocha najbardziej, spontaniczną, płynącą prosto z serca.
Impulsem był zakup syntetyzatora marki korg. Z jednej strony to prosty instrument, ale dający niemal nieograniczone możliwości eksperymentowania z brzmieniem i właśnie tego instrumentu na płycie jest najwięcej, a nie altówki. Z pomocą prostych dźwięków syntetyzatora udało mu się wyczarować fascynujący i zaskakująco spójny dźwiękowy świat. To co sprawia, że jest on unikalny to brzmienie. Obcowanie z tą muzyką przypomina zanurzenie się w ciemnej, gęstej wodzie wypełniającej niezwykle głęboką jaskinię. Oprócz autora muzyki i grających, a także śpiewających artystów słowa uznania należą się zatem także miksującemu materiał Mirosławowi Worobiejowi, który nie tylko nie uronił z muzyki ani nuty, ale potrafił oddać magię przestrzeni, która ją ożywia, być może dzięki temu, że była nagrywana w niezwykłych pod względem akustycznym pomieszczeniach Pałacu w Lubostroniu.
Jednak kluczem do sukcesu tego projektu, oprócz unikalnej wybraźni autora, który umiejętnie połączył wrażliwość muzyka o klasycznym wykształceniu, z doświadczeniem pisania i grania muzyki teatralnej, a także fascynacją jazzrockiem, było zaproszenie do współpracy niezwykłych gości. Największy wkład wnieśli Cezary Konrad grający na perkusji, Jerzy Mazzoll na klarnecie basowym i operujący swoim głosem Jorgos Skolias. Szczególnie obecność Skoliasa sprawiła, że muzyka zyskała oniryczny, duchowy, transcendentalny wymiar. Chociażby jak w zdumiewającej pieśni "Mehri Tora", gdzie głos Skoliasa, wibrujący od emocji, sprawia że chociaż znaczenia śpiewanego po grecku tekstu możemy sięe tylko domyślać (wg Knade tekst mówi o trudnej relacji z ojcem), to jednak czujemy że emocje są bardzo nam bliskie, pierwotne i zrozumiałe.
W rezutacie dostaliśmy niezwykle osobistą płytę, gdzie tak zaproszeni muzycy jak i pozostali goście (np. wspaniała w piosence "Anioł Pański" wokalistka Ewelina Wiżentas), dodali swoją część tworząc jazzrockową czarną operę jakich dawno w Polszcze nie słyszano. Jest tu przestrzeń, jest dźwięk, jest wolność, pokazująca że muzyczna młodość nie ma nic wspólnego z wiekiem metrykalnym. To pozwala mi mieć nadzieję, że ten "grom z jasnego nieba" nie będzie zjawiskiem jednostkowym, a Waldemar Knade na dłużej i z równym artystycznym sukcesem gościć będzie na bliskiej memu sercu jazzowej niwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz