Robert Wypasek – saksofon sopranowy i tenorowy
Szymon Ziółkowski – saksofon sopranowy i altowy
Bartłomiej Leśniak – fortepian
Mikołaj Sikora – kontrabas
Piotr Przewoźniak – perkusja
"Horntet" (2023)
Wydawca: For Tune
Autor tekstu: Maciej Nowotny
W momencie, którym piszę ten tekst oprócz prowadzenia tego bloga prowadzę także wspólnie z Pawłem Ziembą audycję "Muzyka, która leczy" w RadioJAZZ.FM. Pomysł jej tytułu podsunął mi Redaktor Naczelny JazzPressu i dziennikarz tego radia, nieoceniony Piotr Wickowski. Tytuł od razu mi się spodobał, tak ze względu na to, że nawiązuje do mojej profesji, jak i dlatego, że przypomina to, co powiedział kiedyś o jazzie Pharoah Sanders, że jest "siłą uzdrawiającą świat". W jakimś sensie. Na pewno nie dosłownie. Ale faktem jest, że kiedy jazz grany jest z nastawieniem jakie miał np. późny John Coltrane'a czyli duchowym, metafizycznym, na poły religijnym, jeśli towarzyszy mu wiara, energia i entuzjazm, to muzyka ta potrafi umarłego na nogi postawić i zatrząść fundamentami świata. Taką muzykę grało Art Ensemble of Chicago czy - wymieniam tylko kilka nazwisk z brzegu - zespoły Henry'ego Threadgilla, Wadady Leo Smitha, Lestera Bowie, Sun Ra i oczywiście wspomnianego wyżej Pharoaha Sandersa.
Ale bywały takie składy oczywiście i w polskim jazzie. Wymienię tylko kilka przykładów jak np. Free Cooperation, Miłość, a w bliższych nam czasach niezapomniany Power of the Horns, którego debiutancka płyta "Alaman" zbiegła się w czasie z pojawieniem się w polskim jazzie nowej, uzdolnionej generacji muzyków, której przedstawicieliele zagrali na tej płycie: m.in. Piotra Damasiewicza, Macieja Obary, Marka Pospieszalskiego, Pawła Niewiadomskiego, Jakuba Mielcarka, Maxa Muchy czy Dominika Wanii. Było to także - o ile dobrze pamiętam - pierwsze nagranie i pierwsza płyta wydana przez firmę wydawniczą For Tune.
A dzisiaj historia zatoczyła kolejne koło, bo w moich rękach znalazła się płyta nr 99 "madżentowej" (czytaj: jazzowej) serii wydawnictwa For Tune nagrana przez zespół Horntet. I słuchając tej płyty, znów jak przed z górą dekadą, poczułem dreszcz, poczułem jak włosy stają mi dęba na głowie, poczułem jak światło wypełnia mnie, a nóżka sama - jak to mówią - "chodzi". I znowu przed oczami migają mi nazwiska młodych, zupełnie mi nieznanych muzyków, chociaż należących do kolejnego pokolenia: saksofonistów Roberta Wypaska i Szymona Ziółkowskiego, pianisty Bartłomieja Leśniaka, kontrabasisty Mikołaja Sikory i perkusity Piotra Przewoźniaka. Kto wie jaka przed nimi przyszłość, ale sądząc po tym debiutanckim albumie może ona być równie interesująca jak ta, która czekała członków otoczonego już legendą Power of the Horns.
Zresztą już dzisiaj muzyki tych debiutantów słucha się momentami równie dobrze jak tej granej przez stare wygi! Szczególnie, że brzmienie tego kwintetu wprost nawiązuje do złotej ery hardbopu i słysząc wspaniałe dialogi saksofonów altowego z tenorowym, perkusyjny styl gry na fortepianie i klasycznie grającą sekcję rytmiczną, od razu przypominają się człowiekowi płyty, które nagrali Cannonball Adderley z Johnem Coltranem, którym bywało że towarzyszyli Wynton Kelly albo McCoy Turner na fortpianie, a w sekcji "szyli" na kontrabasie taki np. Paul Chambers z Jimmy Cobbem na perkusji. Na szczęście oprócz przebojowych kompozycji granych w tym stylu w rodzaju "Falling Up" czy "Coś nowego" mamy też na tej płycie standard pióra Theloniusa Monka "Pannonica" i bardziej refleksyjne "Przebudzenia" czy "Ace of Bass". Ale generalnie ta płyta to hołd złożony złotej erze nowojorskiego hard bopu.
I chociaż wszystko brzmi dobrze, wręcz mistrzowsko, to jednocześnie warto zauważyć, że szczególnie w tych utworach, gdzie powinna wybrzmiewać cisza, ciągle słychać jak wiele jeszcze pracy mają przed sobą młodzi muzycy mimo ogromu talentu jaki posiadają. Trzeba także uczciwie napisać, że chociaż pomysł na nostalgiczną wyprawę do krainy hardbopu jest sympatyczny jeśli chodzi o debiut, to gdyby artyści chcieli go powtarzać na kolejnych albumach, byłoby to - na przykład dla piszącego te słowa - rozczarowaniem. Prosta praca sekcji rytmicznej w tym czasach brzmi archaicznie w stosunku do tego czego oczekiwałby wybredny słuchacz dzisiaj. Także schemat utworów, w których wyraźnie wydzielone są części eksponowane jako "solówki" też jest już z mojego punktu widzienia "passe". Dzisiaj oczekiwałbym przede wszystkim współpracy instrumentów i poszukiwania czegoś absolutnie unikalnego, indywidualnego na poziomie brzmienia. Wspominam o tych zastrzeżeniach nie po to, aby krytykować, bo muzyka na tej płycie jest świetnie zagrana, doskonale się jej słucha i podoba mi się. Ale jednak jest ona raczej przypomnieniem tego co już znam, a nie propozycją czegoś nowego, osobistego, czego jeszcze nie słyszałem. I to jest ważna różnica. Dlatego z ciekawością będę obserwował, który kierunek wybiorą w swoich następnych nagraniach ci niesłychanie utalentowani muzycy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz