Piotr Wyleżoł – fortepian/grand piano
Andy Middleton – saksofon/saxophone
Michał Barański – kontrabas/double bass
Ferenc Nemeth – perkusja/drums
„I love music” (2024)
Wydawnictwo: Art Evolution Records
Tekst: Renata Rybak
Muszę przyznać, że z prawdziwą przyjemnością słuchałam tej muzyki.
A miałam wyjątkową okazję posłuchać tych utworów nie tylko na płycie, ale także na żywo, na pierwszym koncercie w ramach krótkiej trasy, po której artyści mieli wejść do studia i nagrać ten materiał. Z koncertu trochę inaczej zapamiętałam tę muzykę. Było w niej więcej dynamizmu i spontaniczności, natomiast miałam wrażenie, że nieco zabrakło przestrzeni na wysłyszenie wszystkich niuansów tych wyrafinowanych utworów. Wspólna trasa zaowocowała tym, że tych czterech wspaniałych muzyków, którzy dotąd nie występowali razem jako zespół, a są wybitnymi jazzmanami i często liderami odrębnych formacji muzycznych, uformowało świetnie brzmiący muzyczny organizm, w którym jest przestrzeń dla każdego z nich.
Liderem i twórcą tego internacjonalnego bandu jest Piotr Wyleżoł, jeden z najlepszych pianistów polskiej sceny jazzowej i kompozytor. Do współpracy zaprosił on Nowojorczyka Andy’ego Middletona, mieszkającego aktualnie w Wiedniu, który jest jednym z czołowych europejskich saksofonistów jazzowych. Sekcję tworzą wybitny kontrabasista i basista, laureat wielu plebiscytów jazzowych i zdobywca Fryderyków Michał Barański oraz węgierski perkusista Ferenc Nemeth, który współpracował dotąd z takimi sławami jak Wayne Shorter, Herbie Hancock czy Terence Blanchard i jest aktywny głównie na amerykańskiej scenie jazzowej.
To, na co zwróciłam uwagę w pierwszej chwili, to niesamowita spójność i wyważenie ról między artystami. Wydawać by się mogło, że Piotr jako kompozytor większości utworów i pomysłodawca tego przedsięwzięcia przyjmie rolę lidera i będzie dominować na całej płycie. Tak się jednak nie stało. Zarówno fortepian, jak i saksofon prezentują linię melodyczną w utworach, a w niektórych utworach wykorzystana jest nawet technikę fugowaną, kiedy to temat melodyczny jest przejmowany przez kolejne instrumenty. Dotyczy to także kontrabasu, który w wielu momentach jest pierwszoplanowy i improwizuje, a fortepian i perkusja tylko mu towarzyszą. To jest jeden z atutów tej płyty, bo nie zawsze udaje się aż do tego stopnia wykorzystać jest potencjał instrumentów i wyjątkowych umiejętności każdego z muzyków. Tutaj prawie każdy instrument, może poza perkusją, jest instrumentem melodycznym, a jednocześnie każdy ma czasem rolę w pewnym sensie perkusyjną, nadaje puls i ryzy rytmiczne. Słychać, że muzycy naturalnie dają sobie nawzajem przestrzeń do zaprezentowania się, w płynny sposób dialoguja ze sobą, a jednocześnie w ustalonych momentach stanowią tło rytmiczne albo harmoniczne dla innego instrumentu, który w danej chwili ma rolę wiodącą.
Również brzmienie instrumentów jest bardzo wyważone i nieprzypadkowe. Nawet saksofon, który zwykle bywa najbardziej agresywnym i dominującym instrumentem, tutaj brzmi miękko, z klasą, jest to zdecydowanie kontrolowany dźwięk. Owszem, kiedy trzeba, jest to granie z ‘nerwem’, dynamiczne, jednak skłaniałabym się tu ku emocjonalności, a nie agresywności.
To daje odczucie, że jest to bardzo elegancka, pełna klasy muzyka. Wyjątkowe i na plus jest też to, że podczas każdego zakończenia utworu, muzycy pozwalają swoim instrumentom wybrzmieć, utwory nie są ucinane, co daje wrażenie spokoju, wzmacnia nastrój kontemplacyjny płyty i pozwala delektować się dźwiękami aż do ostatniego ich brzmienia.
Kolejny szczególny aspekt tej płyty to niesamowita precyzja i profesjonalizm artystów, dające poczucie, że wszystko jest zaplanowane, ale jednocześnie jest też przestrzeń na swobodę muzyczną. Takie połączenie jest jednak możliwe jedynie wtedy, kiedy wykonawcy reprezentują wyjątkowy poziom techniczny i dojrzałość artystyczną. Dzięki temu możliwe było zrealizowanie różnych pomysłów harmonicznych lub rytmicznych kompozytora. Nawet utwory atonalne dawały wrażenie panowania nad materią. W przypadku niektórych bandów, kiedy pojawia się atonalność, słuchacz ma wrażenie przypadkowości, bałaganu. To nie ta sytuacja. Tutaj kiedy instrument w danym momencie wiodący i prezentujący główną linię melodyczną swobodnie improwizuje, uaktywnia się sekcja rytmiczna, która wyznacza wyraźne ramy danego utworu, niejako porządkuje swobodnie biegnący nurt muzyczny. Również z perspektywy rytmicznej słychać było, że muzycy świetnie panują nad tym materiałem, wręcz się nim bawią i z entuzjazmem prezentują najbardziej karkołomne zwroty rytmiczne.
Jeśli chodzi o kompozycje, które znalazły się na tej płycie, pochodzą w większości od Piotra Wyleżoła. Jedyne wyjątki to utwór, od którego zaczerpnięty został tytuł dla całego krążka, ‘I Love Music’ oraz ‘Blame It On My Youth’, które chociaż są znanymi standardami jazzowowymi, to ich aranżacje są świeże i charakterem spójne z pozostałymi kompozycjami. Zarówno z komentarzy pianisty podczas koncertu, jak i tytułów utworów na tym krążku, można wnioskować, że inspiracją dla utworów autorskich były dla niego jego własne przeżycia, wspomnienia, wrażenia.
Taka właśnie jest otwierająca ten album kompozycja Piotra zatytułowana ‘Tatras’, kóra wywarła na mnie chyba największe wrażenie. Myślę, że dla artysty ma ona szczególne znaczenie, bo z tego co wiem, jest on nie tylko wybitnym muzykiem i kompozytorem, ale także zapalonym taternikiem. Słuchając tego utworu wręcz wizualizowałam sobie majestat, ale także nieprzewidywalność i zmienność gór. Taki efekt można było uzyskać dzięki nieoczywistej hamonii prezentowanej przez fortepian, dużym interwałom między dźwiękami, a dynamizm i nastrój niepokoju wzmacniane były przez kontrabas i perkusję, które niesamowicie dialogowały ze sobą.
Być może to właśnie tytuł tej kompozycji powinien być jednocześnie tytułem całej płyty, podkreślając przez to jej osobisty charakter. Moim zdaniem deklaracja Piotra Wyleżoła, wyartykułowana poprzez znamienny tytuł tej płyty, ‘I love music’, chyba nie jest już potrzebna. Słuchając tej wyjątkowej muzyki, nie można pomyśleć inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz