Te dwa nagrania stanowią część większej serii dokumentującej archiwalne dokonania Poznańskiej Orkiestry Rozrywkowej PR i TV. Oprócz tych, które miałem okazję słuchać przy okazji pisaniu tego tekstu czyli "Dekodera" i "Magmy", przez specjalizujące się w publikacji nagrań archiwalnych wydawnictwo GAD Records wydane zostały też kolejne dwa zatytułowane "Wizjer" i "Butik". Wszystkie brzmią podobnie i dla takich słuchaczy jak ja była to sentymentalna podróż muzyczna, bo jako pacholęcie miałem okazję słuchać wielu z tych melodii granych w niezapomnianym Studio 2 programu 2 telewizji polskiej, a szczególnie w czasie festiwalów sopockich czy spotkań prowadzonych przez Zenona Laskowika i kabaret Tey.
Sama orkiestra kojarzona jest dzisiaj przede wszystkim z nazwiskiem Zbigniewa Górnego, ale dyrygentów było więcej - Stanisław Bartosik, Janusz Piątkowski, Piotr Kałużny i Bohdan Jarmułowicz - i wspólnie, dyrygując naprzemiennie, nadali brzmieniu tego zespołu tak atrakcyjny charakter. Stylistycznie odnajdujemy tu echa tak modnego w latach 70-tych ubiegłego wieku funku, soulu i oczywiście jazzu. Dodatkowym jazzowym smaczkiem jest obecność na tych nagraniach - na płycie zatytułowanej "Magma" - znanego kompozytora, aranżera i skrzypka jazzowego Krzesimira Dębskiego i myślę, że epizod współpracy z tą orkiestrą wart byłby wspomnienia przez przyszłych biografów tego niezwykle utalentowanego muzyka.
Podsumowując, muzyka pozostaje dość ciekawa mimo upływu lat, chociaż nie wszystkie utwory zestarzały się równie dobrze. Mimo wszystko miłośnicy tej epoki nie powinni żałować czasu poświęconego na powtórny odsłuch tego materiału. Powiem więcej, może im nawet przyjść do głowy myśl, że poziomu nagrywanej kiedyś popularnej muzyki rozrywkowej w ogóle nie da się porównać z obecnym, gdy odrobina sampli i mocny komputer niejednej miernocie daje iluzję, że jest Beethovenem albo chociaż Bucharachem.
Grzegorz Doroszenko – lider, gitara, aranżacje, kompozycje Jakub Klimiuk – gitara Jonas Kullhammar – saksofon tenorowy Jakub Kurek – trąbka Dominik Kisiel – klawisze Wojciech Warmijak – perkusja Paul Rutschka – bas
"In Search Of Waves"
Wydawca: V Records (2022)
Tekst: Mateusz Chorążewicz
Album "In Search of Waves" grupy Húrra, wydany w październiku 2022, przedstawia zaskakujące obrazy muzyczne, które odbiegają od wstępnych oczekiwań. Materiały prasowe wskazują, że lider zespołu, Grzegorz Doroszenko, czerpał inspirację z trzech lat spędzonych w Islandii, co sugerowałoby dźwięki pełne przestrzeni, surowości i nostalgii. Zamiast tego, otrzymujemy album pełen pulsującej energii, co w świecie fusion jest przyjemnym, choć nie nowatorskim zaskoczeniem dla ucha.
Kompozycje na płycie są złożone, wymykają się prostemu schematowi jazzowej narracji (temat -> solówki -> temat). Tutaj każdy utwór to mała opowieść, pełna zaskakujących zwrotów akcji i instrumentalnych dialogów. Momentami muzyka ta kojarzy się z brzmieniami EABS - niektórzy je uwielbią, inni niekoniecznie. Ja się zaliczam do pierwszej grupy.
Lider, Grzegorz Doroszenko, nie tylko komponuje, ale też aranżuje i gra na gitarze, serwując słuchaczom szeroki wachlarz efektów gitarowych. Udaje mu się osiągnąć bardzo interesujące brzmienia, wykraczające poza standardowe modyfikacje dźwiękowe tego instrumentu.
Jeżeli ktoś od perkusisty oczekuje spełnienia roli metronomu, który w razie potrzeby ratuje solistów czy wręcz cały zespół, Wojciech Warmijak zdecydowanie odbiega od tego stereotypu. Jego podejście do rytmu, fascynacja polimetrycznymi strukturami i innymi „rytmicznymi sztuczkami” czynią go pełnoprawnym uczestnikiem muzycznych dialogów. Perkusja Warmijaka nie służy jako ratunek dla zagubionych muzyków, lecz motywuje ich do większego skupienia i kreatywności.
Płyta, chociaż nie stawia na głowie polskiej sceny jazzowej, wyraźnie zaznacza swoją obecność i z pewnością znajdzie swoje miejsce w sercach miłośników gatunku, którzy cenią sobie fusion z niesztampowym podejściem. Nie jest to muzyka, która zmieni twoje życie, ale na pewno umili niejeden wieczór. Osobiście będę do niej wracał z przyjemnością.
Na koniec warto wspomnieć, że wykonawczo album stoi na bardzo wysokim poziomie. Wszystko jest na swoim miejscu, od produkcji po finalny miks, co w przypadku tak złożonej muzyki nie jest sprawą oczywistą.
Jarosław Marciszewski - gitary, wokal Sławek Draczyński- bas Kuba Świątek - perkusja, elektronika, wokal
gościnnie: Tomasz Gadecki - saksofony Adam Skorczewski - trąbka Aga Tre - wokal
Tytuł albumu: "ETR"
Wydawca: Zoharium (2024)
Tekst: Robert Kozubal
Wydany przez Zoharium, 4 kwietnia 2024, nagrany w grudniu 2021 w studio Radia Gdańsk w ramach festiwalu Metropolia Jest Okey
Przypadek zrządził, że albumu pod tytułem „ETR” słuchałem szwendając się po prześlicznym górnym Bergamo. Z pozoru nic obu nie łączy. Autorzy płyty, grupa Popsysze, to grające alternatywnego rocka trio z Trójmiasta założone w 2008, z pięcioma płytami na koncie. Żaden utwór z płyty nie odnosi się do Włoch, ani razu nie pada tam nazwa lombardzkiego miasta. W malowniczym, starym górnym Bergamo nie znajdziesz zaś najmniejszego śladu zespołu. A jednak właśnie tam, słuchając Popsyszy po grzbiecie krążyły ciarki, a muzyka porwała w podróż w czasie. Dlaczego?
Otóż „ETR” to koncert-nie koncert. Jest to występ na żywo w Radio Gdańsk, ale bez widzów. Zarejestrowany został w grudniu 2021 roku, w samym środku pandemii, kiedy z powodu obostrzeń imprezy masowe w większości krajów odwołano. Jednocześnie Bergamo, jak żadne inne miasto w Europie, odczuło śmiertelny oddech epidemii: dziennie z powodu zakażenia koronawirusem i wywołanych nim powikłań umierało tutaj nawet 200 osób, a zgonów było tak dużo, że miejscowe służby nie dawały sobie rady z kremacją ciał, wywożono więc część z nich pod osłoną nocy wojskowymi transportami. Film z takim transportem, nagrany komórką przez pewnego pracownika linii lotniczych, obiegł przecież cały świat.
Miałem go pod czaszką w Bergamo, gdy po krótkiej zapowiedzi na początku koncertu, Popsysze mozolnie wtoczyli swojego muzycznego, psychodelicznego wieloryba - repertuar rozpoczynający się utworem „Słońce”, z bardzo mi pasującej płyty „Kopalino”. Kompozycja skonstruowana jest na uciekających w wątki bliskowschodnie partiach gitarowych, wspartych filarami hipnotyzującego rytmu, na razie bez pomocy gościnnej sekcji dętej. Ten utwór to takie Popsysze sauté, a w dodatku instant. Gdzie więc wsparcie muzyków Tomka Gadeckiego na saksofonie, Adama Skorczewskiego na trąbce i wokalistki Agi Tre - spytacie? Słusznie, na szczęście horyzont instrumentalny poszerza się już w pierwszych taktach następnego utworu „W samo południe”, w którym pierwsze plany maluje barwny saksofon. Jednakże życie temu utworowi daje doskonale przemyślany i energicznie rockowo wykonany nurt sekcji rytmicznej – jest na tyle silny, że mimo bogatej instrumentalnej osnowy, to właśnie on gna ten utwór w przód. Kompozycje Popsyszy na płycie są w większości wartkie, estetycznie rockowe i choć miejscami zespół nurza się w improwizacji sięgającej garściami z jazzu, to jednak mają zwartą, czytelną, powtarzalną rockową budowę. Emocjonalnie „ETR” to perełka dla miłośników renesansu grania psychodelicznego z wykorzystaniem nowoczesnego instrumentarium. Długie repetycje i pulsujący transowy rytm porywają, wciągają, nie pozwalają przejść obojętnie obok tej muzyki. Wszystko tam dzieje się z użyciem rozciągniętych melodii, na tle których dęciaki rysują improwizowane wspaniałości. A wszędzie rytm, a wszędzie perkusja – dla mnie główny bohater tego albumu. Posłuchajcie jej w kompozycji „Atmosfera”: jak otacza muzyków, jak wije się między instrumentami, jak wprowadza słuchacza w stan uniesienia! Niejednoznaczne teksty zaś uzupełniają muzykę, są dla niej doskonałym obrazem. Słuchając „ETR” Popsyszy miałem wrażenie powrotu do brzmienia wielu zapomnianych polskich alternatywnych kapel rockowych z lat osiemdziesiątych, o których słuch zaginął – ale to mocno subiektywne odczucie i być może muzycy w ogóle nie mieli tego na celu.
Pandemia to dojmujące doświadczenie, jedno z nielicznych wspólnych dla zbiorowej pamięci: jak I i II wojny światowe, stan wojenny w 1981, 4 czerwca 1989, 11 września 2001, albo 10 kwietnia 2010. Podaję za Wikipedią: do 25 maja 2022 odnotowano ponad 529 mln przypadków zakażenia wirusem SARS-CoV-2 w 192 państwach i terytoriach. Z tej liczby jest blisko 23 mln aktywnych przypadków, ozdrowień ponad 499 mln przypadków oraz ponad 6,30 mln zgonów – niestety wśród nich są także bliskie mi osoby. Brzmi przygnębiająco i ponuro. Na szczęście ta sama pandemia stworzyła wiele wspaniałych, niezwykłych dzieł muzycznych. Artyści całego świata otrząsnąwszy się po pierwszym szoku tworzyli w zaciszu mieszkań i domów oraz korzystając z nowoczesnych technologii muzykę, która na zawsze będzie już nosić znak tamtego czasu, również koncert-nie koncert „ETR” zespołu Popsysze z zimy 2021, jako jeden z milionów dowodów na to, że wspólnie jesteśmy w stanie pokonać wszystkie trudności. Przypomina mi się teraz ksiądz Davide Rota, człowiek, który nieprzerwanie kierował ośrodkiem pomocy dla rodzin chorych w Bergamo i sam przeszedł ciężko objawowy Covid-19. Ojciec Rota dziś powiada: dzięki niemu nauczyłem się żyć lepiej, z entuzjazmem, jakby każdy z dni miał być moim ostatnim w życiu. Obyśmy umieli, tak jak on, uczyć się z własnych doświadczeń.
Zbigniew Namysłowski - saxophone Adam Wendt - saxophone Brandon Furman - guitar Andrzej Jagodziński - accordion Krzysztof Herdzin - piano Mariusz Bogdanowicz - bass Piotr Biskupski - drums
O jakości muzyki można wiele powiedzieć, podobnie jak o człowieku, obserwując, jak się starzeje. Ta muzyka została nagrana w 2001 roku, ale zestarzała się wspaniale i brzmi, jakby powstała wczoraj. Tak jak w przypadku ludzi, starzejemy się wolniej i zdrowiej, gdy otaczają nas osoby, które nas cenią i kochają. Gdy w rodzinie, w kontaktach z przyjaciółmi i w pracy mamy poczucie harmonii, czas jakby zwalniał, a jego upływ mniej nam szkodził. Ta międzyludzka harmonia często przekłada się na artystyczną, i tak jest w przypadku tej muzyki. Rzut oka na skład wystarcza, by stwierdzić, że do jej nagrania zebrało się wyśmienite towarzystwo, które, jak śmiem przypuszczać, darzy się wzajemnym szacunkiem, a nawet przyjaźnią. I to wszystko w tej muzyce słychać.
Tak się złożyło, że miałem okazję to sprawdzić także osobiście, gdy gościem moim i mojego kolegi Pawła Ziemby w audycji "Muzyka, która leczy" w RadioJAZZ.FM był Mateusz Bogdanowicz. Muzyk ten, od lat związany z trio Włodzimierza Nahornego, ma tę wspaniałą cechę, którą posiadł również Tomasz Stańko, a przede wszystkim Jan Ptaszyn Wróblewski: traktowali jazz nie tylko jako muzykę, ale szerzej, jako sztukę życia. Stąd rozmowa z nim jest fascynującym doświadczeniem, nie tylko w kategoriach ściśle muzycznych, ale także obyczajowych, przypominając, że rozkwit jazzu w Polsce to również fenomen socjologiczny, towarzyski, a nawet polityczny. Stąd naturalne chyba było, że Bogdanowicz przez wiele lat udzielał się jako nauczyciel akademicki, przekazując młodym pokoleniom część swojej wiedzy i pasji, a także szerszemu gronu słuchaczy przez wiele lat jako autor audycji "Jazz Travels" w Jazz Radio oraz publicysta w Jazz Forum. Życzyłbym sobie, aby kontynuował tę działalność lub do niej wrócił, bo niewielu muzyków potrafi czarować jak on zarówno dźwiękami, jak i słowem, zwłaszcza żywym.
Ale wróćmy do samej muzyki, która przede wszystkim brzmi świetnie, ponieważ została bardzo dobrze zrealizowana. Dla koneserów wielką przyjemnością będzie śledzenie przez cały album linii basu. Rzadko zdarza się, aby każda nuta zagrana na tym instrumencie była doskonale słyszana przez całe nagranie, a jednocześnie kontrabas nie był "podbity" i pozostawał idealnie wkomponowany w groove całego zespołu. Pisać o tym nagraniu można by bardzo długo, ale ja zwrócę uwagę – na zaostrzenie apetytu – szczególnie na obecność Zbigniewa Namysłowskiego, który potraktował to nagranie bardzo poważnie i brzmi na nim jak za najlepszych lat. Kolejny smaczek to Andrzej Jagodziński grający na... akordeonie. Zarówno miłośnicy tego instrumentu, jak i jego przeciwnicy w jazzie, znajdą tutaj prawdziwy rarytas. Ale tak naprawdę wyróżniają się na tym nagraniu... wszyscy muzycy! Czy to grający na fortepianie młody Krzysztof Herdzin, na saksofonie tenorowym Adam Wendt, na perkusji Piotr Biskupski czy na gitarze skądinąd nieznany Brandon Furman. Wszyscy świetnie wpasowali się w koncepcję muzyki zaproponowaną przez Bogdanowicza, a ich udział zapada w pamięć. A skoro mowa o koncepcji tej muzyki to jest to jazz tzw. głównego nurt, w którym element melodyczny i gra zespołowa pozostają w harmonii, sprawiając, że muzyki można słuchać wielokrotnie i ciągle odkrywać coś nowego. Tylko tyle i - jak widać z perspektywy lat - aż tyle.
Co dziwne, CD jest ciągle dostępne do kupienia na stronie SJ Records. Ale wypadałoby prosić Mariusza Bogdanowicza, aby udostępnił tę muzykę również słuchaczom młodego pokolenia na najpopularniejszych serwisach streamingowych. Warto!
Dawno nie pisałem na Polish Jazz: mam więcej pracy, mniej zdrowia, ale przede wszystkim to, co się ostatnio dzieje w polskim jazzie spowodowało, że słuchałem każdego, lecz nie polskiego. Mówiąc w skrócie, w polskim dżezie dominują teraz dwa nurty: akademicko-szkolny i freejazowo-archaiczny, obu, przyznam się, mam po dziurki w nosie. Zatem wybrałem milczenie. Ale do czasu. No bo jednak jak coś w Polszcze nagrywa się, co jest z ducha odważne, choć trochę szalone, a jednocześnie świetnie zagrane, na światowym poziomie - czyli jak bywało to za najlepszych lat "polish jazz" - to jednak nie potrafię się opanować, aby nie chwycić za klawiaturę i tego nie odnotować.
Tym bardziej, że mój entuzjazm nie był w tym przypadku prawdopodobny. Bo debiutancka płyta kwartetu Pawła Krawca zatytułowana "Ofensywa" (z zupełnie innymi muzykami) jakoś wzbudziła we mnie więcej wątpliwości niż zachwytu. Dopiero po tekście, jaki na ten blog na temat tego krązka napisał Mateusz Chorążewicz- sam muzyk - zwróciłem baczniejszą uwagę na tę muzykę i wdzięczny jestem Mateuszowi, że tak uważnie i trafnie potrafił ocenić potencjał rozwojowy muzyki i talent lidera. Pozwolę sobie przytoczyć zdanie z tego tekstu: "Ofensywa" stanowi bez wątpienia wybitny debiut. Krawiec i jego zespół nie tylko udowadniają swoje rzemiosło, ale także świeżość i entuzjazm, z jakim mogą rewitalizować jazzowy kanon". Czas w pełni potwierdził ocenę Mateusza, a kolejna płyta z muzyką Pawła Krawca, tym razem nagrana w trio, potwierdza nie tylko to, że na naszej scenie pojawił się ciekawy debiutant, ale że mamy do czynienia z muzykiem o wyjątkowym talencie, wspaniałych umiejętnościach, który jest na jak najlepszej drodze do dołączenia do najlepszych jazzowych gitarzystów w naszym kraju.
Ponieważ dzisiaj nikt nie czyta długich tekstów pozwólcie, że krótko wymienię trzy powody, dla których ciężko mi się od tej muzyki oderwać:
- ta muzyka naprawdę zagrana jest z brawurą! Zaraża radością, przekazuje energię, sprawia, że jazz znów brzmi jakby dopiero co go wymyślono.
- mimo, że muzyka zagrana jest z entuzjazmem początkujących muzyków, to jej poziom techniczny jest doprawdy wspaniały. A dla takiego słuchacza jak ja - i wielu innych koneserów jazzowej tradycji - jest to warunek sine qua non chęci poświęcenia czasu na muzykę. Pod tym względem jazz dołączył do muzyki klasycznej - nie ma tu już miejsca na niedoskonałości warsztatu i nagrania. Czasy, gdy to było do zaakceptowania bezpowrotnie minęły.
- to, co trzyma mnie przy tej muzyce, poza wspaniałym brzmieniem, to stanowiący wyróżnik najlepszych płyt jazzowych fakt, że jest ona rezultatem geniuszu mającego swe źródło we współpracy. Oprócz bowiem charyzmatycznej gitary lidera, przywołującej na pamięć tak wspaniałe postacie jak John Scofield czy Julian Lage, mamy kapitalny kontrabas Jakuba Kozłowskiego i rewelacyjną perkusję Gabriela Antoniaka. Nie mamy tutaj zatem obgrywania gitary lidera, ale pełnokrwiste jazzowe trio, gdzie środek ciężkości jest położony na kolektywne tworzenie muzyki i improwizację.
A zatem jest świetnie! Tak, to prawda i z niecierpliwością będę czekał na ich kolejne płyty, zwłaszcza że muzyka choć już dziś wyśmienita, mogłaby być moim zdaniem jeszcze lepsza. Czego mi brakuje:
- w moim odczuciu muzyka tego trio mogłaby być jeszcze ciekawsza pod względem kompozycyjnym. To w ogóle jest ogromna przypadłość polskich muzyków jazzowych. Zapomnieli jak pisać nowoczesne, lecz oryginalne kompozycje, przy tym najlepiej "wpadające w ucho". Bez tego nie da się zrobić wielkiej kariery w światowym jazzie. Kto myśli inaczej, sam siebie oszukuje.
- muzyka trio jak i kwartetu Krawca jest sonorystycznie dość konserwatywna. Szczególnie dotyczyło to debiutanckiego krążka, bo na płycie trio słyszę o wiele więcej z fascynacji lidera gitarą bluesową czy rockową. Cudownie byłoby gdyby na jego kolejnej płycie było o więcej tej sonorystycznej różnorodności (czyli wykraczającej poza ściśle jazzowy idiom). Także bez tego elementu nie wróżę żadnemu polskiemu kombo międzynarodowej kariery.
Podsumowując, miałem olbrzymią przyjemność słuchać tej muzyki, dziękuję artystom, polecam czytelnikom bloga zapoznanie się z tą muzą, gratuluję wydawcy SJ Records jak i Jazz Forum, które włączyło się w promowanie płyty dodając ją jako krążek dla prenumeratorów tego magazynu. Odwaga się opłaciła i życzę, żeby dopisywała Pawłowi Krawcowi i jego partnerom przy tworzeniu nowej muzyki!