Translate

piątek, 18 lipca 2025

Wojciech Jachna Squad - "Ad Astra"

Wojciech Jachna Squad

Jacek Cichocki - fortepian, Moog, instrumenty klawiszowe
Marek Malinowski - gitara elektryczna
Rafał Gorzycki - perkusja, instrumenty perkusyjne
Wojciech Jachna - trąbka, elektronika

"Ad Astra"

Wydawca: Audio Cave (2025)

Tekst: Maciej Nowotny

Kiedy przed laty zakładałem ten blog, a potem prowadziłem go wspólnie z przyjaciółmi, wynikało to nie tylko z miłości do muzyki i podziwu dla tworzących ją artystów, lecz także z głębokiego przekonania, że muzyka i słowo nawzajem siebie potrzebują. W moich tekstach o muzyce nigdy nie pisałem z perspektywy muzykologicznej, chociaż takie teksty są potrzebne i uwielbiam je czytać. Moja perspektywa patrzenia na muzykę jest inna. Przemawiał przeze mnie człowiek zapatrzony w piękno, dla którego epifanią są różne jego przejawy. Dlatego klucza do muzyki szukam nie w analizach i klasyfikacjach, ale w obrazie malarza, scenie z filmu lub teatru, nawet w elemencie architektury — a najczęściej po prostu w słowie.

Dziś, szukając klucza do muzyki z najnowszego albumu zespołu Wojciecha Jachny zatytułowanego Ad Astra, sięgam po wiersz Gerarda Manleya Hopkinsa (w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka). Wiersz poświęcony Henry’emu Purcellowi, barokowemu geniuszowi, zdaje się również oddawać to, co myślę o muzyce Wojciecha Jachny i jego kolegów:

„W nim nie nastrój czy namysł, nie to, czym nas pragną przekonać
Inni do swych harmonii – żar dumy, łza litości, miłość, drżenie trwogi
Zaklęte w dźwięk porywają mnie, lecz to, że nigdy byśmy nie mogli
Nie rozpoznać przemożnej pieczęci Ja, tożsamości odciśniętej w tonach.”

W czasach epatowania emocjami, blichtrem, pogoni za uwagą i natrętnym brzęczeniem sławy, podejście Jachny i jego współpracowników do sztuki wydaje się warte uwagi i uznania. Nie trzeba zresztą sięgać aż do Purcella — wystarczy przypomnieć Wojciecha Młynarskiego, który śpiewał: „Róbmy swoje”. I właśnie to robi od lat Jachna, ale także gitarzysta Marek Malinowski, pianista i klawiszowiec Jacek Cichocki oraz perkusista Rafał Gorzycki.

Nie chcę się rozwodzić nad ich indywidualnymi osiągnięciami, choć są one znaczące. Skupmy się raczej na tym, co zawsze wyróżniało najlepszy jazz: na współpracy. A może lepiej powiedzieć: na współtworzeniu. Bo to właśnie wtedy rodzi się coś większego niż suma poszczególnych partii — dzieło, w którym każda osobowość jest słyszalna, a jednocześnie doskonale wpleciona w całość. To jazz odważny, poszukujący, nowoczesny. Nie ma tu sztampowych solówek — są za to osobowości i gotowość do podjęcia ryzyka wspólnego kroku w nieznane.

Dobrym przykładem jest Rafał Gorzycki — legenda bydgoskiej sceny alternatywnej, niegdyś związany z formacjami Maestro Trytony, Ecstasy Project czy Sing Sing Penelope. Kilka lat temu, już po czterdziestce, rozpoczął studia kompozytorskie na Akademii Muzycznej i zwrócił się ku współczesnej muzyce poważnej. Ten zwrot, jak się okazuje, dodał świeżości jego muzycznemu językowi. Na Ad Astra to właśnie Gorzycki i Jachna nadają ton całości. Trzy utwory napisał Wojtek, dwa — Rafał, a jeden, inspirowany Koncertem skrzypcowym nr 2 op. 61 Karola Szymanowskiego, to wspólna kompozycja całego zespołu (posłuchajcie Malinowskiego w tym utworze!).

Te kompozycje mają charakter otwarty. Kiedy zapytałem Jachnę, jak powstały, przypomniał ze śmiechem metodę legendarnego trębacza Andrzeja Przybielskiego, z którym kiedyś grał. Ten często przynosił na nagraniowe sesje zaledwie szkice, a gdy muzycy pytali, co mają grać, odpowiadał: „Maluj, bracie, po prostu maluj.” Cóż, świetna metoda — pod warunkiem, że ma się odpowiednich kompanów. Myślę, że coś mogliby o tym powiedzieć Miles Davis i Tomasz Stańko, którzy posługiwali się podobnym podejściem.

Jeśli chodzi o Gorzyckiego, to na tę sesję przyniósł swój przebojowy Bleak Sun, który pamiętamy z płyty A‑Kineton nagranej z gitarzystą Kamilem Paterem (Boże, co się dziś dzieje z tym utalentowanym muzykiem?!). Choć zagrany tu zupełnie inaczej, utwór zachował tę transową taneczność, z którą kojarzył się nam w czasach np. Sing Sing Penelope. Ten kawałek to prawdziwy — jak mawiają Anglicy — "dope" i można go słuchać na zapętleniu. Ale generalnie wszystkie kompozycje są tak zagrane, a właściwie wyimprowizowane, że muzyka jest gęsta, wielowarstwowa, a jednocześnie wyrazista i nasycona emocją. Ale to, co najważniejsze, to wyraźna, słyszalna indywidualność każdego z muzyków. Podsumowując, można powiedzieć, że wszystkie elementy najlepszego jazzu — wirtuozeria, współpraca, brzmienie, oryginalność — trafiają tu na swoje miejsce.

I może właśnie o to chodzi w muzyce na Ad Astra: nie o to, by olśnić, lecz by skierować nasz wzrok ku górze i spojrzeć na świat, i na nas samych, z perspektywy gwiazd.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz też: