Łukasz Ojdana - fortepian, Fender Rhodes, syntezatory
Maciej Garbowski - kontrabas
Krzysztof Gradziuk - perkusja, perkusjonalia
Robert Więckiewicz - narrator
Album: "Planet Lem"
Wydawnictwo: Music Corner Records (2025)
Tekst: Piotr Banasiak
Panowie! Będę szczery. Nie jestem z RGG od pradziejów, poczynania Waszego zespołu śledzę od dekady, od czasu albumu "Szymanowski", zatem niech będzie, że się mało znam i orientuję. Powiem więcej. Kiedy prawie ćwierć wieku temu rozpoczynaliście swoją wspaniałą podróż w świat muzyki improwizowanej, w ogóle wtedy nie interesował mnie jazz. Za to bardzo wtedy interesowało mnie kompletowanie dyskografii Johny Casha - i paradoksalnie właśnie to uprawnia mnie do przekazania Wam pewnej cennej porady. Ale o tym potem.
Początki przedsięwzięcia pt. "Planet Lem" możemy odnaleźć już na znakomitym albumie "Mysterious Monuments On The Moon" w utworze zatytułowanym właśnie "Planet Lem". Kolejnym etapem był oczywisty pomysł połączenia kosmicznej tematyki albumu "Mysterious Monuments..." z prozą Stanisława Lema. Tym sposobem w klubie Jassmine doszło we wrześniu 2023 do koncertu, na którym znakomity aktor Robert Więckiewicz czytał fragmenty powieści "Solaris" oraz zbioru felietonów naszego niedoszłego noblisty, zaś trójka muzyków kreowała zainspirowany Lemem równoległy świat dźwiękowy. Zwieńczeniem tych zdarzeń była sesja nagraniowa w Studio Tokarnia 2.0, pod okiem Jana Smoczyńskiego pod koniec 2023, na której improwizacje trio spotkały się z fragmentami "Solaris". Tak powstał właśnie album "Planet Lem".
Panowie! Mam problem z Waszym dziełem. Zresztą tak jak z większością projektów pt. "słowo i muzyka", czy też "panowie/panie grają a pan/pani czyta tekst". Ale po kolei.
"Planet LEM" to pierwszorzędne improwizowane granie, ale Wy ZAWSZE gracie pierwszorzędnie i na tym fundamencie budujecie swój świat zamyślonych pulsofrazowych porozumień, pojedynczych sonorystycznych zdarzeń w kosmicznej czasoprzestrzeni i czułych harmonicznych intuicji. Brzmienie muzyki jest fantastyczne, ale Pan Smoczyński zawsze produkuje fantastyczny dźwięk, a studio w Nieporęcie to dla mnie wzorzec, nie do podrobienia.
Dla mnie "Planet LEM" pozostanie jednak słuchowiskiem, performansem, ale na pewno nie albumem muzycznym przynależnym do dyskografii zespołu. Pan Robert Więckiewicz dzięki swojemu wielkiemu talentowi i charyzmatycznemu głosowi poniekąd "ukradł Wam spektakl" - po prostu zdominował olbrzymią przestrzeń dźwiękową na tym albumie. A przecież dźwięki grane przez Was wymagają skupienia, by w pełni docenić ich emocjonalność i koloryt oraz pomysłowość. Pan Ojdana w kilku miejscach jest poruszająco ascetycznie liryczny, Pan Gradziuk prowadzi prześwietną bębnistą narrację, znakomicie gracie ciszą, a z drugiej strony umiecie wycressendować się tam, gdzie fabuła się o to prosi. Jednak przykuwająca uwagę ekspresja Więckiewiczowego słowa - moim zdaniem - "przykrywa" muzyczny niuans, rozprasza skupienie i powoduje, że Wasze granie staje się graniem ilustracyjnym, żeby nie powiedzieć - towarzyszącym. Może jedynie w utworze "Annihilation" muzyka zdaje się być od czasu do czasu równoprawnym podmiotem.
Zdaję sobie sprawę, że spotkanie idiomu muzycznego z idiomem słowa - na dodatek reprezentowanym przez aktora! - wymaga dużej delikatności i wyczucia. Przeważnie efektem miast symbiozy jest zderzenie. Zwłaszcza, gdy w dążeniu do osiągnięcia współistnienia światów muzyki i słowa nie pomagają zabiegi edytorskie. Pan Więckiewicz mówi do nas po polsku. Dużo mówi. Dlaczego zatem tytuły utworów i mająca naprowadzić słuchacza notka o "algorytmie emocji" są po angielsku? Ale to skłania mnie do jeszcze głębszego pytania. Pytania o odbiorcę. Jeśli znam twórczość Lema, jeśli znam powieść "Solaris" - jest szansa, że zrozumiem... Ale jeśli nigdy o Lemie nawet nie słyszałem, to album, na którym ktoś opowiada mi jedynie fragmenty, urywki dialogów, traci dla mnie swój kontekst, w niczym nie odkrywa jakże fascynującej treści dzieła Lema. A booklet z cokolwiek enigmatyczną notką po angielsku niczego nie naświetli. Zatem dla słuchacza nieobeznanego z Lemem, lub - co gorsza - nie znającego języka polskiego - płyta "Planet Lem" może stracić swoją OPOWIEŚĆ. A OPOWIEŚĆ w przypadku albumów takich, jak "Planet Lem" jest rdzeniem wydarzenia artystycznego. Gdyby tu była sama muzyka - w mojej głowie powstała by IMPRESJA. Ale - tak jak już napisałem - muzykę zdominowało słowo. A słowo dotrze tylko do słuchacza znającego kontekst.
Myślę, że teraz już pora na Johny Casha i Wujka Dobrą Radę. Szanowni! Posłuchajcie szóstego albumu studyjnego Człowieka W Czerni. Wydanego dokładnie 65 lat temu "Ride This Train". Tam jest dużo słowa mówionego. Gdybym to ja decydował o kształcie Waszego "Planet Lem", postąpił bym identycznie jak Pan Cash - poszczególne części libretta czytanego przez Pana Roberta ustawiłbym w przerwach POMIĘDZY Waszymi utworami. Taki zabieg w niczym nie zaszkodził wielkości albumu Johny Casha, a Waszemu dziełu dałby moim zdaniem więcej przejrzystości i ... powietrza.
Panowie! W świecie muzyki improwizowanej osiągnęliście bardzo wiele. Dla mnie jesteście jednym z najlepszych składów w Polsce, a Wasz status daje Wam niezależność i prawo do podejmowania jakichkolwiek decyzji artystycznych. JAKICHKOLWIEK.
Tym razem Wasza wizja nie spotkała się z moim gustem. Na szczęście zapowiadane są koncerty Waszego... no teraz już kwartetu. One dadzą nam ostateczną odpowiedź, jak bardzo możliwa jest symbioza świata muzyki i słowa. I czy jest ona konieczna. A przede wszystkim - czy jest oczekiwana.
PS. Kolejna w dorobku RGG znakomita okładka płyty - autorstwa Pani Gosi Frączek!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz