Translate

poniedziałek, 22 września 2025

Bartłomiej Oleś & Piotr Steczek Quartet - "String Quartets"

Bartłomiej Oleś & Piotr Steczek Quartet

Bartłomiej Oleś - kompozycje, produkcja

Piotr Steczek - skrzypce
Hanna Steczek – skrzypce
Magdalena Maier–Borowska – altówka
Aleksandra Steczek – wiolonczela

Tytuł albumu: "String Quartets"

Wydawca: Audio Cave

Tekst: Maciej Nowotny

Bartłomiej Oleś, po latach owocnej kariery w jazzie, kiedy razem z bratem, kontrabasistą Marcinem, tworzył jedną z najbardziej kreatywnych polskich sekcji rytmicznych, zwrócił się ostatnio ku muzyce poważnej. Właśnie tak bym to określił, bo w utworach, które komponuje, nawiązuje mniej do klasyki sensu stricto, a bardziej do współczesnej muzyki poważnej — w przypadku tej płyty szczególnie do wspaniałej polskiej twórczości XX wieku, zwłaszcza Mikołaja Góreckiego, Witolda Lutosławskiego, Grażyny Bacewicz i Andrzeja Panufnika.

Pierwsze kroki Bartłomieja w tym kierunku zaowocowały bardzo ciekawą współpracą z pochodzącą z Lublina pianistką Mirą Opalińską, która nagrała jego kompozycje na wydaną w 2024 roku płytę Cat’s Songs (poświęconą kotu kompozytora). Muzyka na tej płycie, a szczególnie interpretacja Opalińskiej, zachwyciły mnie — o czym pisałem już w swojej recenzji, gdzie stwierdziłem, że zaledwie szkicowane, lapidarne, minimalistyczne formy Olesia świetnie współgrały ze stylem Opalińskiej, w którym dominuje emocjonalność, a nie wirtuozeria. Dzięki temu otrzymaliśmy muzykę, którą charakteryzuje rudymentarność użytych środków wyrazu, minimalizm, swego rodzaju prototypowość, a zarazem bezpośredniość i autentyczność — jak w niektórych dziełach Erika Satie, Claude’a Debussy’ego czy, bliżej naszych czasów, Ludovica Einaudiego.

Przeniesienie tej metody na pole kwartetu smyczkowego okazało się jednak zabiegiem ryzykownym. Dlaczego? Już tłumaczę. Bartłomiej Oleś z pewnością wie, jak grać świetną muzykę w kwartecie… jazzowym. Dowodzi tego choćby jego ostatnia płyta jazzowa nagrana w tym formacie, zawierająca skomponowany przez niego materiał, która została bardzo pozytywnie oceniona przez naszego recenzenta, Viaceslavasa Gliozerisa. Album zatytułowany po prostu Eleven Phrases brzmi fantastycznie i jest jedną z najciekawszych płyt tzw. trzeciego nurtu w polskim jazzie.

Jednak najnowsza płyta Olesia to już nie trzeci nurt, ale muzyka poważna w czystej postaci. Nie „ratuje” jej jazzowy skład ani indywidualna charyzma muzyków, którzy w jazzie pracując na skomponowanym materiale, wciąż podążają za czysto jazzowym „flow”. W muzyce poważnej, a szczególnie w kwartecie smyczkowym, liczy się struktura: każda interakcja, każde współgranie musi być zapisane w nutach, dialogi między instrumentami są zaplanowane z matematyczną precyzją, a stopień swobody jest niewielki. Innymi słowy, jest to zamknięte dzieło sztuki, które najpierw rozbrzmiewa w wyobraźni kompozytora, a potem — za pomocą symbolicznego języka zapisu nutowego — trafia do wykonawców, którzy mają wywołać podobny efekt u słuchaczy. Pytanie brzmi: czy na tej płycie się to udało?

W moim przypadku — nie do końca. O ile kompozycje na Eleven Phrases miały gęstość i pełne były wzajemnych oddziaływań, polifoniczności sprzyjającej jazzowemu duchowi, o tyle w kwartetach z nowej płyty miałem poczucie, że muzyka została napisana pospiesznie, jedynie naszkicowana. Forma kwartetu klasycznego nie pozwala jednak „dograć” brakujących treści improwizacją. Cóż z tego, że w pierwszym kwartecie zatytułowanym Odyssey mamy piękny motyw, a emocje kłębią się pod powierzchnią, gotowe, by się wydobyć, skoro muzyka swoją prostotą blokuje ich ujawnienie? Narracja przebiega boleśnie linearnie, niewiele tu współbrzmień czy dialogów między instrumentami. Przez to muzyce brakuje kolorów, jest momentami monochromatyczna. Teksturom brakuje ciała — mięśni, a nade wszystko polifonii, która jest moim zdaniem kluczowym elementem udanego kwartetu smyczkowego. Tak, kwartety liczą tylko cztery instrumenty, ale to tak naprawdę miniaturowe orkiestry, tylko że każda muzyczna linia liczy się jeszcze bardziej, bo wszystko tu niezwykle wyraźnie wybrzmiewa! 

Niemniej - to chcę oddać Olesiowi - było blisko. Jak blisko, pokazuje Dawn, drugi utwór na płycie. Krótszy, ale znacznie bardziej udany — może dlatego, że jest w nim więcej „jazzowości” niż klasyczności: transowość, klimat bliski Olesiowi, który w ambientowych fakturach czuje się jak ryba w wodzie (por. jego kolejny projekt z Mirą Opalińską…), gdzie linearność i uproszczenia mniej przeszkadzają, bo muzykę trzyma rytm i charyzmatyczna melodia.

Jak to podsumować? Może tak: posłuchajcie kwartetów Olesia, ale nie zapomnijcie też sięgnąć po kwartety Beethovena, Szostakowicza, Góreckiego, Bacewicz, Reicha i innych. A potem wróćcie do kwartetów Coltrane’a, Shortera, Jarretta czy Stańki. Myślę, że tym sprawicie radość zarówno kompozytorowi, jak i wykonawcom. Bo o to przecież chodzi w muzyce — a szczególnie w kwartetach: o wspólny język.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz też: