Translate

poniedziałek, 11 sierpnia 2025

Wojciech Mazolewski Quintet - "Live Spirit I"

Wojciech Mazolewski Quintet

Wojtek Mazolewski – kontrabas
Marcel Baliński – fortepian
Piotr Chęcki – saksofon
Paul Butscher – trąbka
Tymek Papior– bębny

Tytuł albumu: "Live Spirit I"

Wydawca: WMQ RECORD

Tekst: Robert Kozubal


Gdyby Wojciecha Mazolewskiego nie było, należałoby go stworzyć. Ten facet robi dla jazzu stokroć więcej aniżeli armia znawców gatunku. Pokazuje uśmiechnięte oblicze tej muzyki, rozprasza ją kolorowo w internecie i w radio, podsuwając pod nos statystycznego Kowalskiego i przekonując, że wbrew obiegowym opiniom to muzyka dla wszystkich, że nie jest - jak mniema wielu - ponura czy przeintelektualizowana, a tym bardziej (fuj!) elitarna. W przerwach między swą dydaktyczną działalnością nagrywa zaś świetne płyty. Właśnie opublikował album koncertowy pt. "Live Spirit 1", który zarejestrowano podczas występu w Studiu Polskiego Radia im. Witolda Lutosławskiego.

Na koncercie wykonano cztery nowe kompozycje, ale w zdecydowanej większości czas wypełniają utwory doskonale znane z wcześniejszych studyjnych albumów m.in. "Exist", "Beautiful People", "We Love You" czy "Polka." Płytę zaś zapowiadał świetny klip nakręcony na chilijskiej pustyni Atacama na tle majestatycznie wyrastającej z ziemi 11-metrowej rzeźby przedstawiającej ludzką dłoń — Mano del Desierto (Ręka Pustyni).  To "Air", czyli kawałek z ostatniego studyjnego albumu kwintetu pana Wojciecha pt. "Beautiful People".

Wojciech Mazolewski opisuje koncerty jako żywe laboratorium dźwięku, w którym testuje nowe pomysły i przełamuje granice kompozycji. Scena daje mu przestrzeń do eksperymentów: to tam, w bezpośredniej relacji z instrumentami i muzykami, powstają improwizacje, które najlepiej oddają wolnego ducha, jakim bez wątpienia jest ten legendarny współtwórca yassu i lider nieokiełznanego projektu Pink Freud.

Koncerty to dla niego przede wszystkim dialog z publicznością. Energię słuchaczy nazywa „trzecim instrumentem” – ich reakcje, oklaski czy cisza budują napięcie, kształtują dynamikę występu i wpływają na to, jak przeprowadzi dany utwór lub jego część.

Tym samym dla Mazolewskiego występ na żywo staje się kolejnym etapem procesu twórczego. Choć kompozycje rodzą się w głowie i dojrzewają w studio, to dopiero na scenie uzyskują pełnię barw i kształtów. To właśnie dzięki koncertom słuchacze poznają ostateczną formę jego muzyki i mogą z nią wejść w najgłębszą interakcję.

Jest jeszcze drugi klucz to muzyki Wojciecha Mazolewskiego. Otóż praktykuje on buddyzm, o czym wielokrotnie mówił publicznie. Nic dziwnego, że duchowość buddyjska przenika więc jego twórczość – często mówi o muzyce jako formie medytacji, narzędziu do wyrażania wolności i łączenia przeciwieństw. Tytuł jednego z utworów, "Kalaczakra", nawiązuje nawet bezpośrednio do zaawansowanej, tantrycznej praktyki z kręgu buddyzmu tybetańskiego.

Buddyzm Mazolewskiego nie jest jednak ostentacyjny – raczej subtelnie obecny w jego podejściu do życia, oraz w relacji ze sztuką. Mimo to buddyzm kształtuje jednak światopogląd, staje się nierozerwalną częścią życia, a działa najlepiej, gdy jest każdego dnia sprawdzany w naturalnych sytuacjach. Nic więc dziwnego, że muzyka Wojciecha Mazolewskiego przyoblekła w ostatnich latach spirytualne oblicze. W jednym z wywiadów podkreślał, że jazz to dla niego muzyka wolności, a koncerty traktuje jako duchowe doświadczenie, które ma moc transformacji. Słychać to wyraźnie w projektach takich jak "Spirit to All" czy "Music for Peace", które niosą przesłanie pokoju, harmonii i współczucia. Do tych trzech trzeba teraz dopisać "Live Spirit 1".

Jazzowe albumy live to swoisty pleonazm, ale, co podkreślają muzycy, spotkanie z życzliwą i wymagającą publicznością jest kompletnie innym doświadczeniem, aniżeli granie tego samego materiału w studio. Niby nic nie różni tych wykonań, wszak to te same dźwięki ułożone w wybrany porządek, ale po pierwsze właśnie jazz pozwala na niepohamowane ucieczki improwizacyjne poszczególnych instrumentalistów, po drugie zaś towarzyszy mu ów niewidzialny element; atmosfera koncertu, energia przepływająca między muzykami, a słuchaczami. "Live Spirit 1"kwintetu Wojciecha Mazolewskiego jest doskonałym tego dowodem. „Jazz to dla mnie muzyka, która łączy przeciwieństwa – wolnego ducha i formalny rygor, subtelny liryzm i zmysłowe nieokiełznanie...” – tako rzekł Mazolewski, zapowiadając pełną emocji, duchowości i energii muzykę z omawianej płyty.

I "Live Spirit I" dokładnie taka jest. Pierwszy z utworów, tytułowy, zaprasza słuchacza w daleką mistyczną podróż dźwiękową - choć jest to raczej zaproszenie do wnętrza własnego "ja" (buddyści mawiają: umysłu) aniżeli podróż w przestrzeni. Koncert więc startuje z wolna, a kalimba wraz z wokalizami, wprowadza automatyczny element dźwiękowej egzotyki. "New Energy", drugi kawałek, to kapitalny - choć wciąż nieśpieszny - utwór koncertowy przypominający wczesnego Pharoaha Sandersa czy uduchowioną muzykę Piotra Damasiewicza. Atmosferę buduje sekcja dęta, unosząc w przestworza słuchacza hymniastymi fragmentami, aby później otoczyć go szczelnie całunem nieokiełznanej improwizacji sekcji dętej. Następny: "Kalaczakra" rozpędza występ do prędkości autostradowych - to żwawy utwór z nagłą pauzą w połowie, po której ponownie gaz do dechy wciska ta sama sekcja dęta. Dalej jest tylko lepiej. Kiedy zwalnia "Exist" (Wojciech Mazolewski wspaniale "prowadzi" słuchacza przez ten numer popisem solowym), to po chwili przyspiesza niemal przebojowy "Sun" z genialnie melodyjnym motywem. Podczas grania "Polki" muzycy zaś przechodzą sami siebie, tworząc ponad 20 minutowe dzieło muzyki improwizowanej (na płycie 3'59"). Warto zwrócić uwagę na zakręty, przy użyciu których oblicze zmienia tak bardzo charakterystyczny utwór, jak "Beautiful People" czy nowoczesny, miejski puls, jakim bije "The Art Of Joy".

Wojciech Mazolewski jest wizytówką grupy i jej odpowiedzialnym liderem. Nie przysłania jednak całości, stanowi raczej element żywej mozaiki, skupiając się w dużej mierze na tworzeniu rusztowania sekcji rytmicznej. Niemniej jego kompozycje mają chwytać słuchaczy w rytmiczne wnyki, więc nic dziwnego, że bas jest tam odpowiednio wyeksponowany. Musi być blisko pulsu.

Płyta ani przez sekundę nie udaje studyjnej. Jest koncertowa do szpiku, zrealizowana tak, aby słuchacz miał wrażenie osobistego uczestnictwa w recitalu - jest tak zwłaszcza, gdy publika szaleje po kolejnych wykonaniach. Trwa ponad godzinę i dziesięć minut, a kończy go pogodna, radośnie uśmiechnięta, rytmiczna, pożegnalna i zaklaskana przez publiczność kompozycja "We Love You".

My Was też Panie Wojciechu.

Wprawdzie żałuję, że mnie nie było na tym koncercie, ale mam "Live Spirit I". I będę doń wracał bardzo często do czego i Państwa namawiam.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz też: