Łukasz Kluczniak - alto saxophone
Robert Jarmużek - piano
Marcin Lamch - double bass
Grzegorz Masłowski - drums
Sagaye
By Krzysztof Komorek
Ciekawa jest historia powstania opisywanej tu płyty, którą artyści podzielili się w załączonej notce. Nagrania trwały dość długo. Niepokojąco długo. Podejmowane kilkakrotnie próby nie przynosiły satysfakcjonującego efektu. Wreszcie zespół zdecydował się na zarejestrowanie domowego – w sensie dosłownym – muzycznego spotkania. Efekt okazał się dla nich samych niespodzianką. I niewątpliwie będzie miłą niespodzianką, może wręcz małą sensacją dla każdego, kto po "Sagaye" sięgnie.
Płyta nagrana w rozmiarze "winylowym" zawiera zaledwie sześć utworów i niecałe czterdzieści dwie minuty muzyki. Tyle, by zachwycić, ale i jednocześnie pozostawić lekkie uczucie niedosytu powodującego chęć sięgnięcia po nieco więcej utworów kwartetu. Co notabene jest możliwe, bowiem wielu słuchaczy odkryje zapewne, że "Sagaye" to już drugi album formacji, a pierwszy, debiutancki "Coherence" wydany w poznańskiej Multikulti Records (który niezasłużenie przemknął przez świat opłotkami), dostarczyć może równie wiele emocji i radości.
Muzyka na luzie, bez zadęcia, bezpretensjonalna. Prawdziwie domowa nie tylko z racji miejsca powstania, ale i w charakterze. Taka jest "Sagaye". Podczas koncertów zespół nie stroni od interpretacji standardów, ale album zawiera wyłącznie własne kompozycje członków zespołu, które są podpisane nazwiskami Roberta Jarmużka, Łukasza Kluczniaka i Marcina Lamcha. Choć autorów jest trzech, trudno doszukiwać się stylistycznych różnić pomiędzy poszczególnymi utworami. Także dlatego, że za każdym razem jest to po prostu świetna muzyka. Czapki z głów przed kompozytorskimi talentami muzyków kwartetu. Znakomicie wypadają utwory spokojniejsze – pięknie wybrzmiewają "Lost" i "Start". Niezwykły jest kończący płytę "Winter", gdzie delikatnej linii fortepianu przeciwstawia się nieco dynamiczniejszy saksofon. Jednak gwoli sprawiedliwości miano primus inter pares należy się pierwszemu nagraniu na płycie, najdłuższemu, trwającemu ponad dziewięć minut, zatytułowanemu "Aga".
Na koniec ponownie posłużę się cytatem z płytowego opisu: "wystarczy, że znajdzie się kilka osób, które chcą wspólnie grać, słuchając przy tym siebie nawzajem, wtedy wszystkie inne okoliczności nie mają już znaczenia". Hasło spotkajmy się i pomuzykujmy okazało się receptą na sukces. Nurtuje mnie cały czas pytanie, gdzie Coherence Quartet "ukrywał się" do tej pory. Zasługują na to, by być zespołem rozchwytywanym, powszechnie podziwianym, polecanym i komentowanym. Niezły debiut kilka lat temu, teraz bardzo, bardzo dobra płyta. Album, który tym razem nie ma prawa przejść bez echa.