By Andrzej Nowak
Trzy nowe albumy spod Bocianich skrzydeł to jak zwykle nagrania różnorodne, intrygujące, stawiające pytania i dające uroczo niejednoznaczne odpowiedzi. Kwartet w składzie międzynarodowym (choć po prawdzie krajowym), trio, które jest post-elektronicznym rozwinięciem pewnego duetu, wreszcie dwa septety grające wspólny koncert pod światłym przywództwem jednego kompozytora, choć owa wspólnota nie dotyczy ani miejsca akcji, ani tym bardziej jej czasu. Dwie pierwsze płyty nie mają tytułów własnych, ta trzecia ma, ale nie jest on zrozumiały w żadnym języku świata. Ot, cały Bocian! Przewrotne ptaszysko!
Casting Lots - Casting Lots (2021)
Gosia Zagajewska - voice
Ray Dickaty - tenor saxophone
John Cornell - cello
Piotr Dąbrowski - percussion
BOCIAN 2021
Improwizujący kwartet, który łączy saksofon, wiolonczelę i instrumenty perkusyjne z głosem kobiecym nie wydaje się być zjawiskiem szczególnie nowatorskim w ponad półwiecznej historii gatunku, ale wiele wskazuje na to, iż pod nazwą Casting Lots (Ray Dickaty, John Cornell, Piotr Dąbrowski i Gosia Zagajewska) kryje się naprawdę fascynująca przygoda muzyczna.
Elementów, które konstytuują jakość tego przedsięwzięcia artystycznego, jest wiele. Muzycy zdają się mieć spory dystans do generowanych dźwięków i swojej pozycji artystycznej w kwartecie. Nie eskalują napięcia, gdy nie jest to konieczne, dużą wagę przywiązują do niuansów brzmieniowych i dramaturgicznych. W dalece uroczy sposób dzielą się na okazjonalne duety i tria, rzadko zaś używają całego kwartetu, który de facto eksploduje siłą free jazzowego combo dopiero w końcowych momentach płyty. Na osiem improwizacji, zawartych na krążku, składają się zarówno szczęśliwe miniatury, jak i pełne niepokoju dłuższe formy narracji. Wreszcie ważnym składnikiem tej wielokolorowej mikstury jest wokalistka, która - mimo młodego wieku - zdaje się, że zwiedziła już cały świat.
W drugiej ekspozycji jej głos smakuje dalekim wschodem, niosąc nam wszakże bardzo bliskie emocje. W kolejnym wokalistka prawie krzyczy, nawołując pobratymców do walki zgodnie z północnym zewem natury. Z kolei w części szóstej śpiewa jakby mimochodem, buduje narrację zatrwożonym, post-średniowiecznym tembrem na tle skruszonego baroku wiolonczeli. Zagajewska pełna jest temparamentu, stosuje wszelkie dozwolone środki, by wzbudzić nasze emocje. Gada, recytuje, sylabizuje, wpada w kompulsywne mantry, z których wybudza się z ptasim szczebiotem. Gdy trzeba rysować frazy na wdechu i powstrzymywać się od działań, jest równie wyrazista. Każdy z jej partnerów równie doskonale panuje zarówno nad rzemiosłem dźwiękowym, jak i sposobem kreowania dramaturgii. Często wolą przemilczeć jakiś niuans, niż wydać z siebie zbędny dźwięk.
Pośród miniatur zachwyca szczególnie część czwarta. Przypomina pokutną modlitwę zapomnianego przyczółka boskości. Barokowe cello, szelest perkusjonaliów i głos dobywający się z nieznanej przestrzeni. Wśród nerwowych długasów warto zwrócić uwagę na część piątą, budowaną mozolnie z małych elementów. Zaczyna saksofon i perkusja, potem w ich tok myślenia wślizguje się wiolonczela, a na samym końcu głos, który kobiecą lirycznością fantastycznie temperuje męskie ciągoty do stawiania murów i zasieków. Cokolwiek by jednak nie powiedzieć, duże brawa za każdy odcinek tej płyty.
Jacaszek/Podpora/Kohyt - Jacaszek/Podpora/Kohyt (2021)
Michał Jacaszek - field recordings, electronics
Katarzyna Podpora - piano, objects, zithers, gramophone, voice
Max Kohyt - piano, double bass, tape, percussion
BOCIAN 2021
Rok temu Katarzyna Podpora i Max Kohyt nagrali bystry, multiinstrumentalny album, który koncentrował się na preparowaniu dźwięków różnych instrumentów i przedmiotów (fortepian, instrumenty perkusyjne i strunowe, obiekty różnej maści i elektroakustycznej proweniencji), w duchu całkiem kolektywnej improwizacji. Dziś powracają pod rękę z Jacaszkiem, krajowym magiem subtelnej elektroniki i niebanalnego field-recordingu.
Pierwsza z dwóch kilkunastominutowych opowieści, zawartych na czarnym krążku, rodzi się w mgławicy dźwięków elektroakustycznych, elementów field recordings, mikro elektroniki i efektów wytężonej pracy instrumentów akustycznych. Mikrobiologia zdarzeń fonicznych, echo i ucho wielogatunkowych historii, molekularna pajęczyna dźwiękowych koincydencji. Dużo drobiazgów, nano sampli, ale także chmury ambientu.
Znacznie ciekawiej zdaje się dziać na drugiej stronie winyla. Drobne plamy fonii plecione z elektronicznych usterek, z której wyłaniają się pierwsze żywe dźwięki, najpewniej płynące wprost z pudła preparowanego fortepianu. Całość lepi się w zmysłowy post-ambient inkrustowany akustycznymi drobiazgami. Filigranowe minimal impro, które z biegiem minut kojarzyć się zaczyna ze swobodną improwizacją, jakże konkretną instrumentalnie, uprawianą w warunkach niemal domowych na przełomie lat 60. i 70. na ziemiach podległych Królowej Matce (choćby formacja People Band). Pulsująca opowieść, niepozbawiona akcentów syntetycznych, tli się niczym gasnąca świeca, która wieńczy swój żywot w poświacie nadchodzącego poranka.
Anthony Pateras - Pseudacusis (2021)
Live Septet:
Lucio Capece - saxophone, bass clarinet
Krzysztof Guńka - saxophones
Anthony Pateras - piano
Deborah Walker - cello
Lizzy Welsh - violin
Mike Majkowski - double bass
Riccardo La Foresta - percussion
Tape Septet:
Scott McConnachie - saxophones
Aviva Endean - clarinets
Judith Hamann - cello
Anthony Pateras - electronics
Erkki Veltheim - violin
Jonathan Heilbron - double bass
Maria Moles - percussion
BOCIAN 2021
Czas na intrygujący spektakl muzyki współczesnej, cokolwiek rozumiemy pod tym tajemniczym szyldem. Będzie zatem koncept wymagający szczegółowego opisu, będzie coś na kształt prawykonania, i to na zacnym festiwalu, wreszcie moc bardziej niż udanych dźwięków. Będzie oczywiście twórca, kompozytor Anthony Pateras, będzie dzieło pod nazwą "Pseudacusis", a także aparat wykonawczy, i to podwójny.
Chronologia wydarzeń jest następująca - najpierw w Australii, w miejscu zwanym niezwykle frapująco (Gold Tony Love’s Audio Hell, Castlemaine), zagrał pewien septet (Tape Septet). Jakiś czas później, dokładnie 27 września 2019 roku, na 17. edycji Festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie, wystąpił kolejny septet (Live Septet). Wedle wszelkich znaków na niebie, ziemi i w piekle, muzycy w Krakowie grali na żywo do nagrań pierwszego septetu, którego australijski strumień dźwięków słyszeli z taśmy. W opisie całego procesu nie padło słowo dyrygent, a jedynie kompozycja, zatem można przypuszczać, iż septet na żywo improwizował (według jakiegoś scenariusza?) do nagrań septetu z taśmy. Zwał, jak zwał - siedem części trwa na nośniku CD dokładnie 49 minut i 17 sekund. Poniżej relacja recenzenta, na poły zachwyconego słuchanymi dźwiękami, na poły istotnie skonfundowanego poznawczo.
Początek koncertu zdaje się być wyjątkowo delikatny, jakby artyści chcieli obiecać nam kameralną podróż po bezdrożach elektroakustyki. Przyszłość wszakże pokaże, iż nie jest to trop właściwy. Minimalizm, repetycja, bystry suspens, nieoczywiste frazy i pełna gotowość podwójnego aparatu wykonawczego, by zaskakiwać, to atrybuty tej części koncertu. Narracja sprawia wrażenie bardzo płynnej, przypomina rozhuśtaną mgławicę dźwięków, na ogół niedających się przypisać ani do akustycznych instrumentów, ani do ich post-elektronicznej postaci. Z każdą sekundą dość spokojnej opowieści rośnie wrażenie, iż dźwięk z taśmy stara się dominować na frazami, granymi przez żywe instrumenty. Pierwsza część urywa się bardzo gwałtownie i po chwili ciszy zostajemy wtłoczeni na dłużej w jeden strumień dźwiękowy, który jedynie od czasu do czasu przerywany będzie nanosekundami ciszy.
W trakcie trzeciej części instrumenty strunowe, te żywe i pewnie także te z taśmy, zaczynają intrygująco lepić post-ambientowy strumień dźwięków. Flow gęstnieje, zaczyna się zmysłowo syntetyzować i po czasie przeformatowywać w zwalisty dron. Na początku kolejnej części elektronika bierze sprawy w swoje zapocone dłonie i daje do wiwatu. Masywna, zwalista syntetyka drąży skałę. Szczęśliwe kolejna partycja kompozycji daje jakby nowe życie akustycznym dźwiękom. Mimo przewagi mocy nad fonicznymi subtelnościami, bez trudu przedostajemy się do części szóstej koncertu.
Tu koncepcja Paterasa stawia na intensywność - basowe plamy, wyjątkowo wzdęte saksofony i klarnety, pobłyskujące perkusjonalia, wreszcie mnogość akustycznych fraz, która zostaje natychmiast dekonstruowana strumieniem elektroniki. Monumentalność narracyjna godna pochwały, acz znacząco determinująca możliwości poznawcze odbiorcy. Oto konglomerat żywej akustyki zmiksowanej z nagraną akustyką, podlany gęstym sosem chwilami wręcz plądrofonicznej elektroniki. Im dalej brniemy w tę dźwiękową otchłań, tym bardziej mamy wrażenie, że arsenał dostępnych środków jest tu tak duży, iż mag kompozytor, mag nieistniejący dyrygent nie może zapanować na emocjami swojej nadkreacji. Wielka orkiestra pod batutą brnie aż do samego końca, a recenzent notuje w swym wygniecionym kajeciku, iż najbardziej podobał mu się pierwszy kwadrans koncertu w Krakowie.