Translate

piątek, 17 października 2025

Adam Bałdych – „Portraits”

Adam Bałdych

Adam Bałdych – skrzypce, skrzypce renesansowe
Sebastian Zawadzki – fortepian, pianino preparowane
Marek Konarski – saksofon tenorowy
Andrzej Święs – kontrabas
Dawid Fortuna – perkusja
Kari Sál – głos
Piotr Odoszewski – głos

Wydawnictwo: Imaginary Music

Tekst: Mateusz Chorążewicz

Adam Bałdych od lat wypracowuje własny, rozpoznawalny język muzyczny – pełen elegancji, skupienia i emocjonalnej powściągliwości. Najnowszy album „Portraits” to kolejny rozdział tej konsekwentnej drogi. Z jednej strony mamy tu wszystko, czego można by się spodziewać po artyście tej klasy: dopracowane aranże, pełną kontrolę nad brzmieniem i zespołem, a z drugiej – subtelne poszerzenie granic estetycznych, które czyni ten album bardziej refleksyjnym niż efektownym.

Płytę otwiera „Genesis”, utwór o niezwykle interesującej harmonii. Całość opiera się na rozwoju tej właśnie warstwy harmonicznej i ostinato w partii skrzypiec. Melodia w klasycznym rozumieniu praktycznie nie istnieje. Nawet część improwizacyjna jest jakby za mgłą, stanowi tło. Cały ciężar kompozycji przeniesiony został na grę współbrzmień i subtelnych zmian barwowych. Co istotne, pomimo braku wyraźnego tematu, „Genesis” nie pozostawia wrażenia niedosytu. To utwór kompletny, w pełni zrozumiały.

Skupiłem się na nim nieprzypadkowo – to najbardziej odmienna strukturalnie kompozycja na całej płycie. Nie oznacza to jednak, że reszta albumu traci na spójności. Przeciwnie, całość brzmi koherentnie, a „Genesis” stanowi doskonały wstęp, wprowadzając słuchacza w charakterystyczny dla Bałdycha świat dźwięków. Jako miłośnik kompozycji budowanych na rozwoju harmonii, doceniam ten właśnie element – w kolejnych utworach jest on obecny, choć rzadko wysuwany na pierwszy plan z taką konsekwencją jak tutaj.

Pozostałe kompozycje mają już bardziej klasyczną formę – temat, rozwinięcie, improwizacje i części przejściowe. W żadnym jednak momencie nie tracą równowagi pomiędzy swobodą a dyscypliną. W partiach zespołu słychać doskonałe zgranie muzyków: Sebastiana Zawadzkiego, Marka Konarskiego, Andrzeja Święsa i Dawida Fortuny. Każdy z nich wnosi tu coś indywidualnego, jednocześnie doskonale odnajdując się w estetyce lidera. Ciekawym urozmaiceniem są głosy Kari Sál i Piotra Odoszewskiego, które wprowadzają element delikatnej ekspresji wokalnej w ostatnim utworze do słów K.K. Baczyńskiego.

„Portraits” nie jest płytą energetyczną. To raczej album kontemplacyjny, w którym napięcie muzyczne rozwija się powoli i nie prowadzi do gwałtownych kulminacji. Bałdych z premedytacją rezygnuje z efektownych popisów na rzecz atmosfery skupienia. W rezultacie słuchacz stopniowo uwalnia się od nadmiaru myśli i wchodzi w stan wewnętrznego wyciszenia. Momentami pojawiają się mocniejsze akcenty, lecz stanowią one raczej przerywnik niż dominantę.

Na szczególną pochwałę zasługuje jakość nagrania. Brzmienie jest krystalicznie czyste, z doskonale zbalansowanymi proporcjami między instrumentami. Mix i mastering stoją na poziomie absolutnie światowym – to dźwięk, który można porównywać z najlepszymi realizacjami ECM. Każdy detal jest słyszalny, ale nic nie wydaje się przesadnie wyeksponowane.

Nie sposób nie zauważyć, że album jest typowo „bałdychowski”. Artysta nie wychodzi poza znane nam ramy swojego brzmienia i sposobu narracji. Jednak, jak wynika z materiałów dołączonych do płyty, nie taki był cel nagrań. Inspiracją dla „Portraits” były archiwalia z okresu drugiej wojny światowej: zeznania Szymona Laksa, listy, zdjęcia oraz poezja obozowa. To właśnie te źródła stały się fundamentem emocjonalnym całego projektu.

Muzyka nie opisuje tu wprost tragedii, ale raczej refleksję nad pamięcią i przetrwaniem. Choć niektóre fragmenty tekstu w książeczce albumowej zahaczają o patos, to jednak nastrój muzyki skutecznie go równoważy. W rezultacie otrzymujemy dzieło, które trafnie oddaje to, co trudno wyrazić słowami.

„Portraits” nie zaskakuje nowatorskimi rozwiązaniami, ale też nie musi. Jego siła tkwi w spójności, skupieniu i emocjonalnej szczerości. Bałdych nie próbuje udowadniać niczego nowego – po prostu kontynuuje swoją drogę, tworząc muzykę, która broni się sama. To płyta do słuchania w ciszy, z pełnym zaangażowaniem, najlepiej wieczorem, kiedy można pozwolić sobie na chwilę kontemplacji.  Album kompletny, w pełni dojrzały i zrealizowany z absolutnym wyczuciem.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zobacz też: